W listopadzie ubiegłego roku na łamach Tygodnika Powszechnego ukazał się artykuł pod tytułem „Seks na pełen etat. Czy prostytucja może być normą?” [1] i naprawdę żałuję, że dopiero w lutym zabrałam się za to, by faktycznie go w całości przeczytać. Kiedy w końcu postanowiłam zapoznać się z jego treścią, odkryły się przede mną następujące fakty: 1. Anna Golus wykonała kawał dziennikarskiej roboty, kontaktując się z uznanymi naukowczyniami z zakresu psychologii i seksuologii; 2. autorka przyjrzała się z bliska historii rozkwitu ruchu na rzecz dekryminalizacji sutenerów w Polsce; i 3. gwiazdy tegoż ruchu średnio chcą się mediom ze swoich poglądów tłumaczyć, gdy wyczują chociaż nutkę wątpliwości w tonie potencjalnej partnerki dyskusji. Nie pierwszy raz zauważam postawę odmowy, wykluczenia rozmowy w tym środowisku (o niechęci do przekonywania do swoich racji pisałam w recenzji „Niech żyją ku*wy”) [2]. W konsekwencji, przy okazji powrotu do listopadowego artykułu, postanowiłam spojrzeć szerzej na obecne tendencje w światku polskich, nieprzepracowanych sex wars.
Golus w swoim artykule pisze między innymi o początkach Sex Work Polska, organizacji założonej w 2014 roku przez doktorę Agatę Dziuban i doktorantkę Annę Ratecką, w celu oficjalnego wyrażenia sprzeciwu wobec „Rezolucji Parlamentu Europejskiego w sprawie wykorzystywania seksualnego i prostytucji oraz ich wpływu na równouprawnienie płci”. Pomimo podpisania manifestu-protestu przez, między innymi, jedenaście polskich kolektywów queerowych, rezolucja przeszła przez Europarlament. Sex Work Polska jeszcze kolejne dwa lata funkcjonowało jako akademicki tandem z Uniwersytetu Jagiellońskiego, by następnie zacząć przyjmować w swoje szeregi kobiety z doświadczeniem przemysłu seksualnego. Jak słusznie zauważa Golus, te z aktywistek, które jako jedne z pierwszych głośno adwokowały za dekryminalizacją z ramienia SWP, już nie wypowiadają się w ten sam sposób w przestrzeni publicznej:
Dziuban i Ratecka są jedynymi osobami, które działają w (do dziś niesformalizowanym) kolektywie Sex Work Polska od początku. Mira Kowalska nie wypowiada się już publicznie (przynajmniej pod tym pseudonimem), a Święta Ladacznica wyszła z prostytucji i ostrzega innych przed tym zajęciem i normalizowaniem go [1].
Jednakże, co również zaznacza dziennikarka Tygodnika Powszechnego, głośnych aktywistek jednoczących się wokół kolektywu nie brakuje. W ramach dużych grantów z feministycznych inicjatyw powstają nowe publikacje, jak „Doświadczalnik” czy poradnik językowy „Bez stygmy”, które w swoim założeniu mają pomóc odnaleźć się w zawiłym świecie pracy seksualnej. Często jednak przekonywania aktywistek przypominają bardziej szantaż emocjonalny niż próbę wysuwania argumentów. Działaczki o określonych poglądach na urynkowienie sfery seksualnej uzurpują sobie bowiem przywilej do mówienia głosem wszystkich kobiet w przemyśle. Na te, które nie zgadzają się z wizją językowej neutralizacji prostytucji, czekają wytworne inwektywy. Mamy więc amerykański akronim SWERF, jest też „bycie vanilla”, ale i bardziej polskie: moralistki, purytanki, konserwatystki (to np. te, które są w stanie osiągnąć przyjemność seksualną bez przemocy, nie udając przy tym dziecka czy członka rodziny), a wszystko to okraszone oskarżeniami o chęć wtrącania kobiet w przemyśle do więzień w ramach współpracy z policją na zasadach „feminizmu karceralnego”.
Co może wydawać się zaskakujące, wiele z tych aktywistek nie jest przygotowana na możliwość kontestacji ich poglądów. Język tworzony przez ruch na rzecz dekryminalizacji sutenerów jest ostry, ale ma razić przede wszystkim na odległość, bo działaczki nie uznają wątpliwości, a tym bardziej sprzeciwu. W „Niech żyją ku*wy” Aleksandra Kluczyk, jedna z dwóch twórczyń pro-sexworkerskiego podcastu, pisze, że w bezpośredni kontakt z feministką o odmiennych do niej poglądach na temat przemysłu seksualnego weszła raz: „kiedy jeszcze mniej aktywnie walczyłam o nasze prawa, wdałam się w prywatną dyskusję z jedną z karceralistek. Później już nie byłam dla siebie tak okrutna” [2]. Z kolei dyskusja na jednym z warszawskich uniwersytetów, którą opisała w swoim artykule Golus, wydawała się być bardziej pogawędką osób o identycznych poglądach niż faktyczną wymianą poglądów w ramach obiecanej wcześniej debaty eksperckiej. Doktora Dziuban mogła przedstawiać swoje teorie bez podważania jej ideologii, posuwając się niekiedy do kontrowersyjnych i skrajnych stwierdzeń na temat natury prostytucji i roli przymusu w ramach przemysłu seksualnego.
We wrześniu rzeczniczka prasowa SWPS, Renata Czeladko, zapewniała „Tygodnik”, że (…) w debacie zostaną zaprezentowane różne, także odmienne stanowiska. Tak się jednak nie stało. Debatę zorganizowano w październiku, oprócz Dziuban wzięły w niej udział dr pedagogiki Joanna Dec-Pietrowska (Uniwersytet Zielonogórski), dr psychologii Katarzyna Grunt-Mejer (SWPS) i Magdalena Smaś-Myszczyszyn (SWPS, przedstawiana jako dr nauk hum., choć doktoratu nie ma, i jako doktorantka Instytutu Psychiatrii i Neurologii, co również nie jest prawdą). Żadna z nich nie miała odmiennego stanowiska niż Dziuban, której wypowiedzi zajęły prawie połowę spotkania [1].
Karolina Rogaska, dziennikarka i autorka „Bez wstydu. Sekspraca w Polsce” również nie wydaje się chętna do konfrontowania swojej postawy. Golus zauważyła, że Rogaska wprowadziła pewne zmiany w narracji, którą proponuje w książce, względem reportażu napisanego dla Onetu na podstawie tej samej pracy wcieleniowej.
[A]rtykuł, który kończył się słowami: „[Misha] chciałaby skończyć pracę jako striptizerka. Może potem udałoby się odbudować zaufanie do mężczyzn i z kimś związać. – Załóżmy, że miałabyś męża, urodziłaby ci się córka. Jak byś przyjęła, gdyby przyszła do ciebie i powiedziała, że chce tańczyć na rurze? – pytam. Misha nie zastanawia się na odpowiedzią nawet sekundy. Rzuca od razu: – Wolałabym, żeby miała normalne życie”. Autorka zamieściła ten reportaż również w książce, (…) zmieniając zakończenie. W książce artykuł kończy się słowami: „Misha myśli, że posiedzi w biznesie jeszcze trzy lata, aż odłoży na własne mieszkanie. A potem coś się wymyśli” [1].
Zapytana przez dziennikarkę Tygodnika Powszechnego o zmianę wydźwięku historii Mishy, jednej z bohaterek jej reportażu, odmawia odpowiedzi. Nie wyjaśnia również, czy w procesie tworzenia książki konsultowała się z psychologami lub seksuologami.
W artykule Golus pojawia się jednak kontra w postaci prof. Marii Beisert, prawniczki, seksuolożki i psycholożki, która punktuje niektóre niedomówienia z wypowiedzi środowiska Sex Work Polska. Potrzeba więc autorytetu profesory, by powiedzieć, że prostytucja nie jest dobrym sposobem na autoterapię traum seksualnych (szok), albo że istnieją rzetelne badania na to, że trauma seksualna na wcześniejszych etapach życia zwiększa szansę na wylądowanie w przemyśle seksualnym.
Nie ma wątpliwości, że związek między wykorzystaniem seksualnym w dzieciństwie a prostytucją jest silny, i że jest to czynnik, który w sposób nieświadomy może zaważyć na decyzji o wejściu w prostytucję. Nie można go pomijać ani mówić, że nie istnieje
– podsumowuje Beisert [1].
Nowym dla mnie elementem tego bunkra, jakim jest środowisko adwokatek dekryminalizacji sutenerów, są polskie pisarki pornograficzne. Artystki wciągają fikcyjne bohaterki swoich powieści w pracę seksualną, by pokazać na ich przykładzie, jak przewrotnym zajęciem jest rozbieranie się przed facetami na kamerkach za pieniądze. Taką właśnie wizję oswobodzenia się z „groźnych budynków” warszawskiego Mordoru przez performowanie na portalach erotycznych, roztacza przed swoimi czytelniczkami Małgorzata Żarów, laureatka literackiej Nagrody Gdynia. W swoim debiucie „Zaklinanie węży w gorące wieczory” opisuje historię z życia camgirl Violet Love. Nie mam zamiaru rozpływać się nad dusznym językiem rodem z Schulzowskich „Sklepów cynamonowych” – zrobiła to już wystarczająca ilość recenzentów, m.in. wpadając w zachwyt nad transgresywnością historii głównej bohaterki powieści. Pozostawię w tym miejscu jedynie otwartą kwestię: czy na pewno, jako feministki, chcemy ufać intuicji artystki, która w ramach fantazji wytworzyła sobie bohaterkę tak idealnie pasującą do jej wizji seksualnej bohemy, że wydaje się zupełnie nierealna? Zejdźmy na ziemię.
Efekt – wtłaczanie młodym kobietom jednostronnej narracji o możliwości rewolucyjnego obrócenia male gaze na własną korzyść. Echem odbija się pytanie z książki Kluczyk: „Skoro i tak nas seksualizujecie, fetyszyzujecie i traktujecie przedmiotowo, to dlaczego nie mamy obrócić tego na naszą korzyść i zacząć na tym zarabiać?” [2]. Uniezależnianie się od męskiego spojrzenia i walkę z fetyszyzacją mamy więc zostawić tylko dla dobrze sytuowanych kobiet, a te, które nie mogą sobie ułożyć życia w kapitalizmie mamy spychać do roli przedmiotu seksualnego do zabawy bogatych facetów. Ja już podziękowałam za karmienie mnie i moich znajomych tą narracją – wolimy szukać rozwiązań w innym miejscu niż w ideologicznej akceptacji uległości wobec mężczyzn. Abolicjonizm jest dla nas drogą wyjścia z warownej twierdzy aprobaty dla przemysłu seksualnego.
Bibliografia:
[1] Golus, A. (2023). Seks na pełen etat. Czy prostytucja może być normą? Tygodnik Powszechny, https://www.tygodnikpowszechny.pl/seks-na-pelen-etat-czy-prostytucja-moze-byc-norma-185372 [dostęp 06.02.2024 r.]
[2] Obłękowska, A. (2024). PRACA SEKSUALNA, KARCERALIZM I INNE BRZYDKIE SŁOWA, Mały Format, https://malyformat.com/2024/01/12342/ [dostęp 06.02.2024 r.]