Czy można obalić victim blaming?

W listo­pa­dzie 2024 roku Por­tu­ga­lię obie­gły infor­ma­cje o spra­wach sek­su­al­ne­go wyko­rzy­sty­wa­nia kobiet przez popu­lar­ne­go pia­ni­stę, João Pedro Coel­ho. Muzyk zna­ny był w Lizbo­nie z zawie­ra­nia nie­zo­bo­wią­zu­ją­cych rela­cji sek­su­al­nych, do świa­do­mo­ści maso­wej dłu­go jed­nak nie docie­ra­ły infor­ma­cje o jego nad­uży­ciach. Mil­cze­nie prze­rwa­ła 32-let­nia Lilia­na Cun­ha, któ­rą Coel­ho zgwał­cił, ścią­ga­jąc pre­zer­wa­ty­wę w trak­cie sto­sun­ku bez zgo­dy kobie­ty. Pokrzyw­dzo­na wnio­sła pozew, przy oka­zji zachę­ca­jąc inne kobie­ty do dzie­le­nia się swo­imi doświad­cze­nia­mi. Oskar­że­nia zaczę­ły wpły­wać bły­ska­wicz­nie: w cią­gu tygo­dnia od nagło­śnie­nia spra­wy poja­wi­ło się ponad sto donie­sień na temat Coel­ho i kil­ku innych muzy­ków jaz­zo­wych. Szo­ku­ją­ca jest nie tyl­ko ogrom­na licz­ba pokrzyw­dzo­nych, ale rów­nież, nie­ste­ty, ich wiek. Według donie­sień por­tu­gal­skiej pra­sy Coel­ho pró­bo­wał nawią­zy­wać kon­tak­ty sek­su­al­ne ze swo­imi nasto­let­ni­mi uczen­ni­ca­mi. Zapra­szał je do swo­je­go domu i czę­sto­wał alkoholem.

Lilia­na Cun­ha zło­ży­ła pozew po pół­to­ra roku od zda­rze­nia. W tym cza­sie miesz­ka­ła w Lon­dy­nie, gdzie z cza­sem uświa­da­mia­ła sobie, jak wiel­ka krzyw­da zosta­ła jej wyrzą­dzo­na. Na swo­im cie­le i psy­chi­ce obser­wo­wa­ła kon­se­kwen­cje tego zdarzenia.

Nie powie­dzia­łam niko­mu. Nie powie­dzia­łam rodzi­nie. Nie powie­dzia­łam przy­ja­cio­łom, bo nie mogłem zwer­ba­li­zo­wać tego, co się dzia­ło. Nie­ste­ty w życiu pry­wat­nym też prze­szłam przez bar­dzo trud­ny okres. Weszłam w zwią­zek i uświa­do­mi­łam sobie, że mam wie­le pro­ble­mów na pozio­mie psy­cho­lo­gicz­nym i fizycz­nym — od fla­sh­bac­ków po ata­ki paniki.

Do nagło­śnie­nia spra­wy zmo­ty­wo­wa­ły ją roz­mo­wy z inny­mi kobie­ta­mi, któ­re też doświad­czy­ły prze­mo­cy ze stro­ny Coel­ho. Jak słusz­nie przy­zna­je ofia­ra: „nie będę prze­pra­szać za to, że tak póź­no wnio­słam oskar­że­nie: nigdy nie jest za późno”.

Stalking, pedofilia, przemoc

Muzyk stal­ko­wał kobie­ty i nękał je wia­do­mo­ścia­mi, któ­re bywa­ły tak odra­ża­ją­ce, że część z nich zde­cy­do­wa­ła się zablo­ko­wać męż­czy­znę. Jed­na z jego byłych uczen­nic zgło­si­ła, że dosta­wa­ła wia­do­mo­ści od Coel­ho, odkąd skoń­czy­ła 12 lat, choć ten zda­wał sobie spra­wę z jej wie­ku. Inna kobie­ta opu­bli­ko­wa­ła frag­ment wia­do­mo­ści z oskar­żo­nym, w któ­rej przy­zna­wał, że lubi „być domi­nu­ją­cy”, „kie­dy ofia­ra jest mu posłusz­na” i „jeśli jego ofia­ra nie jest posłusz­na, zosta­je sto­sow­nie uka­ra­na”: do tego rodza­ju kar nale­żeć mia­ły mię­dzy inny­mi szar­pa­nie za wło­sy, dusze­nie i bicie. Prak­ty­ki sek­su­al­ne typu BDSM nie są co praw­da powszech­nie uzna­wa­ne za groź­ne lub pato­lo­gicz­ne, ale w tym kon­tek­ście poja­wia się jed­no­znacz­ne powią­za­nie takich upodo­bań z real­ną prze­mo­cą, któ­ra wykra­cza dale­ko poza gra­ni­ce zgody.

Por­tu­gal­skie spo­łe­czeń­stwo zare­ago­wa­ło. Do świa­do­mo­ści maso­wej dotar­ła infor­ma­cja, że śro­do­wi­sko muzycz­ne — zwłasz­cza to zwią­za­ne z uwiel­bia­nym na połu­dniu jaz­zem — jest sie­dli­skiem tok­sycz­nych męż­czyzn nad­uży­wa­ją­cych swo­jej wła­dzy i pozy­cji. W szko­le, w któ­rej pra­co­wał Coel­ho, już wcze­śniej dwóch nauczy­cie­li zosta­ło zwol­nio­nych za „nie­od­po­wied­nie zacho­wa­nie wobec uczen­nic”. Jeden z byłych przy­ja­ciół spraw­cy wprost przy­znał, że jest mu wstyd za to, że świat muzy­ki jest do tego stop­nia patriar­chal­ny i homo­fo­bicz­ny. Miło prze­ko­nać się, że na sło­wach się nie skoń­czy­ło: Coel­ho został odsu­nię­ty od publicz­nych wystą­pień i nie gra już na kon­cer­tach jaz­zo­wych, o czym prze­ko­na­ły się oso­by pro­te­stu­ją­ce pod jed­nym z lizboń­skich klubów.

Solidarność naszą bronią

Prze­czy­ta­łam wszyst­kie komen­ta­rze pod posta­mi Liliany. 

Pod fil­mem, w któ­rym opi­su­je całą spra­wę, sta­le poja­wia­ją się komen­ta­rze zapew­nia­ją­ce o wspar­ciu i poczu­ciu soli­dar­no­ści. Por­tu­gal­ki dzię­ku­ją Lilia­nie za jej odwa­gę i obie­cu­ją stać po jej stro­nie bez wzglę­du na to, jak poto­czy się spra­wa. Por­tu­gal­ska soli­dar­ność zda­je się zbio­ro­wa: w cią­gu zale­d­wie kil­ku dni set­ki kobiet zjed­no­czy­ły się we wza­jem­nym wspar­ciu i odwa­dze, dzie­ląc się swo­imi histo­ria­mi, a na ich oświad­cze­nia spra­wie­dli­wie zare­ago­wa­ły oso­by decy­zyj­ne, czy­li pra­co­daw­cy Coel­ho. Por­tu­gal­ska pra­sa nie pró­bu­je — jak to czę­sto ma miej­sce w Pol­sce — zała­go­dzić spra­wy za pomo­cą języ­ka i kon­se­kwent­nie uży­wa ade­kwat­nych wyra­zów: gwałt, wyko­rzy­sty­wa­nie sek­su­al­ne, mole­sto­wa­nie. Nauczo­na pol­skim doświad­cze­niem, zaczę­łam szu­kać w inter­ne­cie tre­ści, któ­re mia­ły­by na celu pod­wa­że­nie praw­do­mów­no­ści Lilia­ny — i nie zna­la­złam ich. Popro­si­łam więc o komen­tarz samą boha­ter­kę zdarzenia.

Czu­ję się bar­dzo spra­wie­dli­wie potrak­to­wa­na. Od pierw­sze­go dnia tak napraw­dę naj­trud­niej­sze były dla mnie publicz­ne wystą­pie­nia. Nie byłam do tej pory zbyt zna­na, a nagle dzie­się­ciu dzien­ni­ka­rzy zapra­sza mnie do tele­wi­zji. […] Mam też małe doświad­cze­nie z dzien­ni­ka­rza­mi (było ich jedy­nie trzech), któ­rzy zacho­wa­li się nie­wła­ści­wie i pró­bo­wa­li wymu­sić na mnie wyrzu­ty sumie­nia albo podzie­le­nie się trud­ny­mi szczegółami.

Lilia­na doda­je rów­nież, że nigdy nie zosta­ła oskar­żo­na o kłam­stwo, a wspie­ra­ją­cych słów — otrzy­ma­nych nie tyl­ko w inter­ne­cie, ale i po pro­stu na uli­cy — było na tyle dużo, że zde­cy­do­wa­ła się usu­nąć część mate­ria­łów ze swo­je­go pro­fi­lu na Insta­gra­mie, aby jej wize­ru­nek nie był koja­rzo­ny tyl­ko z tą sprawą. 

Kie­dy roz­ma­wiam z pokrzyw­dzo­ną, czu­ję biją­cą od niej pew­ność sie­bie, odwa­gę i samo­świa­do­mość: Lilia­na wie, kie­dy nale­ży odciąć się od mediów i opraw­cy, by zadbać o swój stan psychiczny.

Zda­ję sobie spra­wę, że zna­na w mediach spo­łecz­no­ścio­wych i prze­my­śle muzycz­nym „can­cel cul­tu­re” jest bar­dzo sil­na. Sły­sza­łam, że João stra­cił moż­li­wość udzia­łu w zapla­no­wa­nej tra­sie kon­cer­to­wej, ale nie do mnie nale­ży oma­wia­nie spraw João, poza tym, co jest bez­po­śred­nio ze mną związane.

Feministyczna analiza

Lilia­na zgło­si­ła spra­wę i otrzy­ma­ła nale­ży­te wspar­cie. I choć nigdy nie powin­no docho­dzić do sytu­acji, w któ­rej jaka­kol­wiek kobie­ta zosta­je sek­su­al­nie wyko­rzy­sta­na, trze­ba przy­znać, że w tej sytu­acji śro­do­wi­sko Lilia­ny zacho­wa­ło się bar­dzo dobrze. Nie wzor­co­wo, bo, jak przy­zna­je Lilia­na, kil­ka osób oskar­ży­ło ją o wyol­brzy­mia­nie całej spra­wy, ale mimo tego reak­cja Por­tu­gal­czy­ków jest wciąż reak­cją, o jakiej Polki na razie jedy­nie marzą. Vic­tim bla­ming — czy­li obwi­nia­nie ofiar za prze­moc, któ­rej dozna­ły — ma się u nas dobrze, co poka­zu­ją spra­wy Ana­sta­zji zamor­do­wa­nej na wyspie Kos; Patry­cji Vol­ny, któ­ra była mole­sto­wa­na przez wła­sne­go ojca; stu­den­tek — ofiar pro­fe­so­ra z Uni­wer­sy­te­tu War­szaw­skie­go czy upo­ko­rzo­nej przez sąd i poli­cję Joan­ny z Kra­ko­wa. Chcia­ła­bym, żeby temat został w tym momen­cie wyczer­pa­ny, ale te przy­pad­ki to tyl­ko wierz­cho­łek góry lodo­wej. Zarów­no według władz, jak i przy­pad­ko­wych obser­wa­to­rów, oso­by pokrzyw­dzo­ne „same się pro­si­ły” albo „chcia­ły zwró­cić na sie­bie uwa­gę”, a w przy­pad­ku ofiar gwał­tów — jeśli nie krzy­cza­ły, to się nie liczy. Nie uzna­je się krzyw­dy kobiet, córek, stu­den­tek i pracownic. 

W latach 60. XX wie­ku pro­fe­sor Melvin J. Ler­ner prze­pro­wa­dził eks­pe­ry­ment, któ­ry poka­zu­je, jak dzia­ła mecha­nizm obwi­nia­nia ofia­ry. Eks­pe­ry­ment pole­gał na tym, że kil­ku uczest­ni­ków obser­wo­wa­ło oso­bę, któ­ra musia­ła odpo­wia­dać na pyta­nia, a za pomył­ki była kara­na pora­że­niem prą­dem (uda­wa­nym — w rze­czy­wi­sto­ści niko­mu nie dzia­ła się krzyw­da). Uczest­ni­cy byli podzie­le­ni na dwie gru­py: pierw­sza mogła zde­cy­do­wać, żeby zmniej­szyć cier­pie­nie ofia­ry — na przy­kład gło­su­jąc  za odwo­ła­niem kary — i to wła­śnie oso­by z tej gru­py oce­nia­ły ją naj­bar­dziej przy­chyl­nie oraz były do niej przy­jaź­nie i współ­czu­ją­co nasta­wio­ne. Znacz­nie bar­dziej suro­wo oce­nia­li ci, któ­rzy nie mie­li żad­ne­go wpły­wu na prze­bieg wyda­rzeń — mogli tyl­ko bier­nie obser­wo­wać czło­wie­ka rażo­ne­go prą­dem. Poka­zu­je to, jak trud­no jest kon­fron­to­wać się z cudzym cier­pie­niem, nie mogąc mu zapo­biec. W takiej sytu­acji ludz­ki mózg ratu­je się od dys­kom­for­tu, wpro­wa­dza­jąc nar­ra­cję: „widocz­nie na to zasłu­ży­ła”. Łatwiej jest pogo­dzić się z ist­nie­niem krzyw­dy, kie­dy uwie­rzy­my, że nie jest ona bez­pod­staw­na, lecz wystę­pu­je jako sku­tek jakichś wcze­śniej­szych dzia­łań. Nazy­wa­my to „teo­rią spra­wie­dli­we­go świata”. 

Vic­tim bla­ming ist­nie­je, bo jest nam potrzeb­ny. Jako mecha­nizm obron­ny pozwa­la utrzy­mać poczu­cie bez­pie­czeń­stwa i unik­nąć cha­osu poznaw­cze­go. Na szczę­ście nie jeste­śmy bez­sil­ni wobec naszych mecha­ni­zmów obron­nych; to one mają słu­żyć nam, nie na odwrót. Kie­dy jakiś mecha­nizm obron­ny prze­sta­je być potrzeb­ny, zastę­pu­je go nowy, lep­szy, doj­rzal­szy. Moim odważ­nym marze­niem jest, żeby pol­skie spo­łe­czeń­stwo zbio­ro­wo ukró­ci­ło potę­gę zrzu­ca­nia winy na ofia­ry. Nie­moż­li­we? Pew­nie nie­ła­twe do wyko­na­nia i nie wyda­rzy się natych­mia­sto­wo – ale prze­cież lizboń­skie­mu śro­do­wi­sku arty­stycz­ne­mu skon­fron­to­wa­ne­mu ze spra­wą Lilia­ny jakoś się to uda­ło. Zgod­nie z eks­pe­ry­men­tem Ler­ne­ra obwi­nia­nie ofia­ry poja­wia się, kie­dy czu­je­my, że nie mamy siły spraw­czej, by coś zmie­nić. Ja sądzę, że tą siłą jest solidarność. 

Obwi­nia­nie ofia­ry jest — jak to bywa z mecha­ni­zma­mi obron­ny­mi — pierw­szą, auto­ma­tycz­ną  wręcz reak­cją. Z doświad­cze­nia wie­my już, że dla Por­tu­gal­czy­ków taką pierw­szą reak­cją może być wza­jem­ne wspar­cie. Lilia­na pierw­szych sto wia­do­mo­ści w spra­wie nad­użyć Coel­ho dosta­ła w cią­gu tygo­dnia od swo­je­go wystą­pie­nia. W krót­kim cza­sie dzie­siąt­ki dzien­ni­ka­rek i dzien­ni­ka­rzy zaczę­ło zapra­szać ją, by wystą­pi­ła w tele­wi­zji. Odda­wa­no jej głos i słu­cha­no. Marzy mi się, by w Pol­sce czę­ściej moż­na było liczyć na taką reak­cję w sytu­acjach kry­zy­so­wych. Bo prze­cież przy­pad­ki prze­mo­cy doko­ny­wa­nej przez oso­bę publicz­ną to rów­nież sytu­acje kry­zy­so­we dla całej spo­łecz­no­ści — budzą nie­po­kój, wywo­łu­ją dys­kom­fort i burzą pewien obraz spo­łecz­nej struk­tu­ry, w któ­ry wie­rzy­li­śmy. Sko­ro więc potrze­bu­je­my wspól­ne­go, zbior­cze­go odru­chu, to czy nie może być nim wza­jem­ne zrze­sze­nie prze­ciw­ko prze­mo­cy? Tak, jak doko­na­ły­śmy tego w paź­dzier­ni­ku 2020 roku, kie­dy tysią­ce ludzi wyszły na uli­cę w spra­wie kobiet? Wte­dy pro­te­sto­wa­ły­śmy prze­ciw­ko pro­jek­to­wi usta­wy, któ­ry unie­moż­li­wił dostęp do legal­nej i bez­piecz­nej abor­cji. Prze­moc wła­dzy była wów­czas wymie­rzo­na we wszyst­kie Polki, bez wyjąt­ku. Jed­nak w sytu­acjach, kie­dy prze­mo­cy dopusz­cza się jed­nost­ka, a ofia­rą jest tyl­ko jed­na lub kil­ka osób — rów­nież nie wol­no nam mil­czeć. Jeże­li prze­moc może dotknąć jed­nej kobie­ty, ozna­cza to, że żad­na z nas nie może czuć się stu­pro­cen­to­wo bez­piecz­na. Dla­te­go potrze­bu­je­my soli­dar­no­ści, potrze­bu­je­my wza­jem­ne­go wspar­cia i zbio­ro­wej siły, by tak jak Lilia­na, nikt nie bał się mówić.