Mówiąc o Dniu Kobiet, coraz częściej zwraca się uwagę na jego socjalistyczne korzenie i robotnicze znaczenie. Podczas gdy antykapitalistyczna retoryka staje się coraz powszechniejsza w feministycznych przestrzeniach, najwyższy czas rzucić światło na przemilczane, rewolucyjne spojrzenie na prostytucję w ramach dziedzictwa antykapitalistycznego feminizmu. Feministyczna krytyka kapitalizmu musi być dogłębna, wszechobecna i bezwzględna. Co powinno tak naprawdę stać za wykrzykiwanym „feminizmem socjalnym, nie liberalnym”? Czy antykapitalizm stał się kolejną modną metką?
Pierwsze uczczenie Dnia Kobiet miało miejsce w 1907 roku w USA w celu upamiętnienia strajkujących szwaczek. Początek XX wieku był momentem przelania czary goryczy, zrywów robotniczych i pierwszych masowych radykalnych protestów kobiet.
Święto kobiet zostało uznane przez Lenina za oficjalną radziecką uroczystość w 1917 roku w celu uczczenia masowych protestów kobiet prowadzonych przez między innymi Aleksandrę Kołłontaj, jedną z założycielek Zenotdielu. Przyjmuje się, że te demonstracje były punktem zapalnym, który finalnie doprowadził do rewolucji bolszewickiej.
Z czasem Dzień Kobiet na stałe zagościł w kulturze bloku wschodniego i komunistycznych ruchów na świecie. Przyjrzyjmy się ruchowi feministycznemu tworzonemu przez te, które zatrzęsły polityczną rzeczywistością Europy Wschodniej i przetarły ścieżkę dla przyszłych pokoleń, stawiając filary antykapitalistycznego feminizmu.
Dla marksistowskich feministek prostytucja była przerażającym spadkiem burżuazyjnej, kapitalistycznej przeszłości. Rzeczywistość nowego systemu jasno postawiła granicę między kobietami klasy robotniczej i posiadającej. Szanowano posłuszne żony, które dzięki bezuczuciowemu małżeństwu z zamożnym kapitalistą mogły pozwolić sobie na godne życie — a to dzięki zaprzedaniu się instytucji małżeństwa. Za to te, które sprzedawały się mężczyznom bezpośrednio za pieniądze, żyły na ulicach, w burdelach — te zasługiwały na pogardę. Różniło je to, że podczas gdy te pierwsze zależne były od małżeństwa i statusu finansowego swojego męża, za sytuację tych drugich swoją sytuację odpowiedzialny był kapitalizm i idea własności prywatnej.
Coś, co kapitaliści nazywali „moralnością” było niczym innym jak hipokryzją. Werbalnie potępiali kobiety zmuszone do prostytuowania się, jednocześnie budując system bazujący na wyzysku, wrzucający kobiety w szpony tego dehumanizującego przemysłu. Pogarda wobec prostytutek dawała im poczucie moralnej wyższości, a samo ich istnienie było komfortowym zapewnieniem, że to nie oni znajdują się na najniższych szczeblach społecznej hierarchii. Kapitalistyczna machina potrzebuje tych, których może wytknąć palcami i powiedzieć „to oni, ci nieporadni, nie chcesz skończyć w ten sposób”.
Pozorna różnica między burżuazyjnymi kobietami a prostytutkami była tylko i wyłącznie klasowa — bo życie kobiety z każdej warstwy społecznej było w rękach mężczyzn. Feministki wskazały na prawdziwą przyczynę społecznego zjawiska, jakim jest prostytucja — kobieca zależność ekonomiczna od mężczyzn oraz małżeństwa. Skupiały się na kobietach wykluczonych, na robotnicach i chłopkach. Otwarcie wskazywały, że jednym z czynników prowadzących do prostytucji jest kulturowe, patologiczne założenie, że kobieta ma być utrzymana w zamian za usługi seksualne, a nie w zamian za jej pracę.
Przypatrując się dzisiejszej specyfice Dnia Kobiet, odczuć możemy jedynie przygnębienie. Pozorna rewolucyjność feminizmu jaki znamy, jest jedynie sprzedaną ideą mającą wzbudzić w kobietach zadowolenie i dumę. Spójrzcie, jak daleko zaszłyśmy! Cały świat świętuje nasz dzień! Osiadanie na laurach, które spotkało ruch feministyczny, jest co najmniej złowrogie. Myśl powszechnie afirmowana przez kapitał nigdy nie jest myślą gotową zmienić świat. Przekonuje się nas, że feministką można być ot tak, że nie wiążą się z tym żadne zobowiązania i jest to po prostu fajny styl życia. Która nie chciałaby być samodzielną, silną, odpowiedzialną kobietą? Paradoksalnie, radykalne hasła zostały zawłaszczone przez miłośniczki statusu quo, które teraz paradują z wysoko uniesionymi głowami i poczuciem spełnienia.
Najwyższy czas odzyskać feminizm. W Dzień Kobiet wyjątkowo pamiętajmy o tych, które nasze ścieżki torowały, poświęcały życia i narażały się na ostracyzm w imię naszego wyzwolenia. Budujmy ruch, rozmawiajmy, dzielmy się przemyśleniami, spierajmy się, dyskutujmy, nie zgadzajmy się ze sobą i walczmy o każdą z nas. Odczuwajmy dyskomfort, gniew i doświadczmy na własnej skórze, że zmiana wymaga poświęcenia. Poczujmy trud bycia feministkami i przyjmijmy go na własne barki. „Feministka” to nie etykietka na sprzedaż, a buńczuczna rewolucjonistka.