Katarzyna Duda — absolwentka prawa i politologii na Uniwersytecie Opolskim. Autorka książek: „Kiedyś tu było życie, teraz jest tylko bieda” i „KORPO. Jak się pracuje w zagranicznych korporacjach w Polsce”. Specjalistka ds. polityki społecznej OPZZ, członkini związku zawodowego Konfederacja Pracy.
Anna Obłękowska: Niezwykle cieszę się, że mogę z Tobą porozmawiać przy okazji kampanii 16 Dni Akcji Przeciw Przemocy ze względu na Płeć. Jako Bez spotykamy się z przemocą wobec kobiet w jej szczególnie wyraźnym przejawie, jakim jest zjawisko prostytucji, ale zdajemy sobie sprawę, że korzenie dyskryminacji płciowej są bardzo rozległe i mają źródła również w innych fenomenach. Jako specjalistka do spraw opieki społecznej OPZZ i autorka dwóch reportaży, w których rozmawiasz z przedstawicielkami pokrzywdzonych społecznie grup w Polsce, jestem ciekawa jak postrzegasz przemoc wobec kobiet? W jakim aspekcie życia najbardziej się, według Ciebie, przejawia?
Katarzyna Duda: Mimo wszystko, odpowiedziałabym, że wciąż najwyraźniej przejawia się w stosunkach domowych i relacjach małżeńskich. Gdybym miała tworzyć hierarchię najbardziej palących problemów kobiet, to uznałabym, że to na tym polu jest najwięcej do zrobienia. W osotatnim czasie, to odczucie potwierdziły badania przeprowadzone na Uniwersytecie Melbourne w Australii, a opublikowane w branżowym piśmie „The Lancet Public Health”, w których wzięło udział 70,3 tys. osób na całym świecie. Wyjście na światło dzienne przemocy w domu prezesa Polskiego Związku Tenisa (a następnie także w samym Polskim Związku Tenisowym) po tak wielu latach od tego, gdy Mirosław Skrzypczyński dopuszczał się przemocy wobec rodziny i zawodniczek pokazuje, jak zastraszone bywają kobiety, a także jak silna bywa społeczna zmowa milczenia wobec tego problemu.
Z tych badań wynika, że niepłatna praca domowa gorzej wpływa na kobiety niż mężczyzn, bo są one bardziej obciążone i przejmują najgorsze obowiązki. Kobiety wykonują częściej „nieprzyjemne” zadania domowe, podczas gdy mężczyźni skupiają się np. na pracach ogrodowych na świeżym powietrzu. Podejmują się również częściej zadań nieregularnych, których nie trzeba robić codziennie.
Wszystko jest ze sobą ściśle powiązane. Nierówny nakład obowiązków i przemoc są w Polsce dalej uważane za problemy leżące w strefie prywatnej. Ujawnione przez Onet nadużycia prezesa PZT Marcina Skrzypczyńskiego niezwykle mnie zbulwersowały. Na światło dzienne wyszło, że prezes znęcał się nad córką i żoną [ale i molestował zawodniczki, o czym powiedziała głośno m. in. posłanka Katarzyna Kotula], w związku z czym PZT wydało komunikat, że to co dzieje się w domu prezesa jest jego prywatną sprawą i nie powinno to nikogo interesować. Ta deklaracja świetnie obrazuje przekonanie wielu osób, że przemoc wobec kobiet nie jest problemem społecznym, którym powinniśmy się zajmować w ramach polityki. Przemoc ma należeć do sfery prywatnej, a to, co dzieje się w czyimś domu, nie jest naszą sprawą.
Co szczególnie ciekawe, często te same osoby, które uważają, że kobiety nie powinny „prać brudów” publicznie, zmieniają podejście, kiedy mowa o prawach reprodukcyjnych. Aborcja, według nich, ma być już traktowana jako problem, o którym może decydować szeroka publika. Ciąża i poród nie są personalną sprawą kobiety. Jednak, jak widzimy na co dzień, zaostrzanie prawa aborcyjnego również jest przemocą i to przemocą w czystej postaci.
A.O.: Według polskich rządzących problemy kobiety nie są faktycznymi problemami, dopóki nie zajdą w ciążę. Kobietom nie pozwala się wystąpić jako osobom o zorganizowanym interesie politycznym. Zastanawiałam się więc czy zgodziłabyś się z popularnym w latach 70. hasłem „to, co prywatne jest polityczne”? Czy się z nim identyfikujesz?
K.D.: Wydaje mi się, że tak. To, co leży w sferze prywatnej jest jednak częścią życia społecznego. Nie można tego rozdzielać, bo wtedy odsuwamy się od systemowej analizy ogromnej części naszego życia. Suma jednostkowych doświadczeń jak najbardziej ma wpływ na społeczeństwo. Życie personalne powinno być więc przedmiotem debaty tak, jak i świat pracy.
Po korporacji i kopalni
A.O.: W takim razie czy pisząc „Korpo. Jak się pracuje w zagranicznych korporacjach w Polsce” albo „Kiedyś tu było życie teraz jest tylko bieda” zastanawiałaś się jak różnice płciowe wpływają na pracowników lub emerytowanych pracowników? Czy te różnice były wyraźne?
K.D.: Kiedy pisałam pierwszą książkę, „Kiedyś tu było życie”, moi rozmówcy dzielili się na dwie główne grupy: panie sprzątające i panów ochroniarzy. Tak więc już na samym wstępie zaznaczył się wyraźny podział płciowy. Osoby sprzątające w szpitalach, lokalach gastronomicznych, budynku rządowym były kobietami, a portierzy, nadzorcy i ochroniarze to w większości mężczyźni.
Inną różnicą, którą dostrzegłam, było podejście do pracy na emeryturze. Mężczyźni dużo częściej niż kobiety kontynuowali pracę na emeryturze tylko dlatego, że chcieli. Chociaż oczywiście dodatkowe środki na pewno miały znaczenie, przede wszystkim dokuczało im zamknięcie w domu, w sferze prywatnej. Czuli potrzebę wyrwania się od rutyny codziennych obowiązków, od żony. Nie przypominam sobie jednak, żeby którakolwiek z moich emerytowanych rozmówczyń argumentowała pracę na emeryturze tym, że chce uciec od nudy czy powinności rodzinnych.
U kobiet pojawiały się motywacje natury stricte ekonomicznej. Większość z nich w wieku przedemerytalnym doświadczała rozmaitych problemów na rynku pracy, które spowodowały, że nie wypracowały sobie odpowiedniej kwoty świadczeń. Po drodze wypadało małżeństwo, macierzyństwo, praca w domu, opieka nad dziećmi, a w przypadku pracownic na powierzchni kopalń: cięcia etatów, zwolnienia. Na skutek tego kobiety częściej zmuszone są do pracy na emeryturze, która w ich przypadku zwyczajnie jest zbyt niska, żeby móc przeżyć bez dodatkowego źródła zarobków.
Jeśli chodzi o „Korpo” nie dostrzegałam już tak sztywnego podziału: kobiety i mężczyźni pracowali w podobnych zawodach. Zarówno w call center, firmie logistycznej, jak i pożyczkowej sytuacja jest bardzo podobna.
Dodatkowa zmiana kobiet?
A.O.: Faktycznie, istnieje tendencja w ramach kapitalizmu, by wyrównywać różnice płciowe na niskich szczeblach. We współczesnych korporacjach jak najwięcej zadań powinno być możliwe do wykonania zarówno przez kobiety jak i mężczyzn. Czy w pracy, w której wszyscy są traktowani jednakowo – jak niezbyt wartościowe części maszyny – kobiety i mężczyźni dostają równą szansę, żeby zjednoczyć się przeciwko pracodawcy?
K.D.: Niekoniecznie. Jeśli chodzi o płeć związkowców, z którymi rozmawiałam w ramach „Korpo”, prawie wszyscy byli mężczyznami. Istnieje wyraźna tendencja: przewodniczącymi związków niemalże zawsze są mężczyźni, nawet jeśli w całym związku i miejscu pracy kobiet jest sporo. Funkcje zarządzające w ZZ dalej są silnie zmaskulinizowane.
Jednocześnie, nie miałam wrażenia, by podział na płeć wybrzmiewał w trakcie wywiadów – moi współrozmówcy nigdy sami o tym nie wspominali. Wcale nie musi to oznaczać, że dyskryminacja płciowa w tych miejscach nie istnieje. Gdyby porównać zarobki, pewnie zauważylibyśmy zależność przemawiającą na niekorzyść kobiet.
Jeśli chodzi o „Kiedyś tu było życie”, a więc w starszym pokoleniu, kobiety sprzątające najczęściej mówiły o przypadkach pogardy, obrażania, poczuciu „nieistnienia”, ale nie próbowały się przeciwstawiać tej sytuacji. Sam fakt, że mężczyźni w ogóle nie wykonują prac sprzątających też o czymś świadczy – ich nieobecność w tym zawodzie jest głośna. Prace sprzątające kojarzą się z upokorzeniem. Ponadto po powrocie do domu kobiety często zaczynały „drugą zmianę”.
A.O.: Może brak kobiet na szczytach związków w „Korpo” to właśnie kwestia tzw. drugiej zmiany? Kobieta wraca do domu po pracy i musi zająć się dzieckiem, a mężczyzna zajmuje się ZZ?
K.D.: Za brak kobiet na czele współczesnych związków zawodowych obarczałabym odpowiedzialnością przede wszystkim postrzeganie ról liderskich jako męskich, a nie dodatkową zmianę kobiet w domu. Mężczyźni są na każdym kroku dowartościowani, jeśli chodzi o umiejętności organizacyjne. Kobiet nie widać. Nie dlatego, że brak im kompetencji czy nawet czasu, ale przede wszystkim dlatego, że brak im sprzyjającego klimatu – zachęty, wsparcia, dowartościowania. Wiele z moich rozmówczyń w związkach zawodowych nie miało jeszcze rodziny, a mimo tego nie dawało rady piąć się w karierze związkowej. Pozostawały na niższych szczeblach organizacji.
Jednak kobiety z „Kiedyś tu było życie” istnieją w nieco innych realiach niż kobiety z „Korpo”.
A.O.: Przyjrzyjmy się w takim razie historii jednej z kobiet z „Kiedyś tu było życie”. W czasach PRL mąż Pani Marceliny zarabiał wystarczająco, żeby utrzymać całą rodzinę. Po transformacji i masowych zwolnieniach, zaczęło się jej życie w podwójnej zmianie. Sama musiała pójść do słabo płatnej pracy, ale po powrocie do domu zaczynała następną – zupełnie darmową. Trzeba było zająć się gospodarstwem, bo kury i świnie nie nakarmią się same. Dom trzeba było posprzątać, obiad miał być ugotowany, dzieci spokojne. Kiedy przyglądamy się przypadkowi pani Marceliny, nie sposób nie zauważyć, że transformacja w inny sposób uderzyła w kobiety, a w inny w mężczyzn.
K.D.: Musimy pamiętać, że transformacja to nie tylko zapaść ekonomiczna – przy zakładach istniały przecież żłobki i przedszkola, które również wówczas zamknięto. Likwidacja znacznej części infrastruktury opiekuńczej najmocniej uderzyła właśnie w kobiety. Kiedy przedszkola działały przy zakładach pracy, oszczędność czasu była ogromna. Kobieta mogła pójść do swojej pracy lub, jak pani Marcelina, zająć się gospodarstwem. Koniec lat 80. zamknął kobiety z dziećmi w domu.
Transformacja i jej niezaleczone traumy
A.O.: Czy kiedy słuchałaś historii Dolnoślązaków i Dolnoślązaczek, przemoc na tle płciowym powracała w ich wspomnieniach?
K.D.: Ewidentnie ta przemoc miała miejsce. W domach, w których nie było pracy, często pojawiał się alkohol. W latach 90. i później powstało mnóstwo utworów poświęconym przemocy domowej. Taka była codzienność kobiet i dzieci, co wyraźnie wybrzmiewa w tekstach o transformacji i tym, co dzieje się w domu, gdy budżet staje się bardzo szczupły. Sfrustrowany, zrozpaczony mężczyzna swoją złość najczęściej odreagowuje na rodzinie.
Jednocześnie, rozmawiałam głównie ze starszymi ludźmi, którzy nie chcieli rozgrzebywać starych ran. Mimo tego doskonale wiemy, że agresja wobec kobiet i dzieci była nagminna. Na skutek systemowej, ekonomicznej przemocy zaostrzała się też przemoc w sferze ogniska domowego.
Choć osoby, z którymi rozmawiałam nie dzieliły się traumatycznymi przeżyciami, opiekunki świetlicy wiedziały wiele o życiu w trakcie transformacji. W dzielnicy Wałbrzycha, w której upadła kopalnia i gdzie znajdowała się świetlica, niemal wszyscy podopieczni doświadczali jakichś form przemocy i ostracyzmu w placówkach szkolnych. Nawet jeśli nie dochodziło do przemocy fizycznej, to dzieci były naznaczone. Wyjątkowo zapadła mi w pamięć historia dziewczynki, której mama w poczuciu bezradności zgoliła włosy, bo dziecko miało wszy. Skutkowało to traumą dziewczynki na całe życie – była wytykana palcami i skarżyła się na to swoim opiekunkom. Poczytaj sobie też komentarze na Youtube’ie pod piosenką Trzeciego Wymiaru „A teraz śpij”. To skarbnica wspomnieć tych, którzy byli dziećmi w transformacji. Wciąż jest w nich wiele niezaleczonych traum i żalu.
Biedaszyby, które powstały po zamknięciu kopalń, były miejscami pozbawionymi kobiet, ale to nie oznacza, że nie miały one wpływu na ich sytuację. W domu codziennie przeżywały ogromny stres i dziesięciogodzinne oczekiwania w strachu. Tych kobiet nikt przede mną o to nie pytał, więc miały ogromną potrzebę opowiedzenia o swoich traumach. Rozmowy były dla nich w jakimś stopniu terapeutyczne. Czasem płakałam razem z moimi współrozmówczyniami, a empatia bardzo pomogła w mojej pracy i cieszę się, że mogłam służyć ramieniem niewysłuchanym dotąd kobietom.
„Same swoje”
A.O: Czy dostrzegłaś jakieś nieoczywiste przestrzenie życia kobiet, na które wpłynęła transformacja?
K.D.: Bardzo mocno poluzowały się więzi społeczne. W Polsce nigdy nie korzystało się z pomocy sąsiedzkiej „nadmiernie”, ale w wypowiedziach moich rozmówczyń niejednokrotnie przewijały się wątki samopomocy. Na przykład, sąsiadka czasem opiekowała się dzieckiem, odebrała je ze żłobka, pomogła w kuchni. Erozja życia sąsiedzkiego w wyniku transformacji jest niezwykle wyraźna. Marzy mi się napisanie książki o tym, jak wyglądało wtedy życie „w okolicy”. Rozpad relacji sąsiedzkich również w dużym stopniu doprowadził do dalszego zamykania kobiet w domu. Jednocześnie, wydaje mi się, że życia wśród „samych swoich” brakuje dziś nie tylko kobietom.
A.O.: Wygląda na to, że bogate życie sąsiedzkie w jakimś stopniu mogło sprawić, że kobiety czuły się bezpieczniej w przestrzeni prywatnej, do której z resztą są spychane siłą.
K.D.: Tak, ale nie idealizowałabym przy tym PRL-owskiej reakcji społecznej na przemoc domową – ona nigdy w Polsce nie była na wysokim poziomie. Mając w sąsiadce powierniczkę, kobieta w Polsce Ludowej miała przynajmniej możliwość nawiązania rozmowy, wypłakania się, wyżalenia. W latach 90. stopniowo zaczyna zanikać nawet to: możliwość rozmowy, z kimś, kto „ma tak samo jak ty”.
Mam taki obraz mojej babci: siedzi na dworze z sąsiadką przy kawie, albo wchodzę do jej mieszkania, a babcia już rozmawia z sąsiadką na kanapie. Sąsiadka zawsze była w pobliżu. Te czasy chyba już odchodzą bezpowrotnie. Bardzo chciałabym się tym przemianom przyjrzeć.
A.O.: Czy poza bliższymi relacjami sąsiedzkimi, zauważyłaś u kobiet chęć zabezpieczenia się przed przemocą w sposób bardziej zorganizowany, czy też po upadku PRL nie miały możliwości wydostania się z kręgów biedy o własnych siłach?
K.D.: Wydaje mi się, że wśród społeczności, z którymi rozmawiałam, dominowała postawa poczucia niesprawiedliwości i braku kompetencji do tego, żeby cokolwiek zrobić ze swoim położeniem. Kobietom brakowało wtedy narzędzi: nie wiedziały co zrobić, jeśli wyzywa Cię Twoja przełożona; co, jeśli jesteś poniżana przez klienta; jak się zachować, gdy widzisz nadużycia szefostwa. Zatrzymywały się na etapie wewnętrznego buntu i, nie mając wiedzy wiedzy na temat swoich praw, pozostawały jedynie z poczuciem głębokiej krzywdy.
Taka postawa była bardzo powszechna wśród pań sprzątających, z którymi rozmawiałam. Pomimo silnych emocji bezradność zwyciężała: miały poczucie, że nawet jeśli zwrócą się ze skargą do wyższej instancji to obróci się przeciwko nim i stracą pracę. Do tej pory są przekonane, że nikt się za nimi nie wstawi, nawet jeśli spróbują zawalczyć o swoje.
Nadeszła pora zmian w mediach
A.O.: Czy uzwiązkowienie kobiet sprzątających wydaje Ci się jakimś rozwiązaniem tej aporii?
K.D.: Każda próba uwspólnienia swoich doświadczeń i sformułowania postulatów, które dotyczą poszczególnych osób jest dobra. Kibicuję takim związkom jak Komisja Środowiskowa Pracownic i Pracowników Domowych Inicjatywy Pracowniczej. Niestety w związku ze specyfiką tej pracy, która zamyka sprzątaczki z dala od świata, takie związki działają na bardzo małą skalę. Bardzo cieszy mnie jednak, że coś w tym temacie zaczyna się dziać.
Wyzysk w tej branży jest ogromny. Komisja działa głównie w Warszawie i okolicach, a jednak im dalej od stolicy, tym te warunki stają się cięższe.
A.O.: A kiedy patrzysz na sytuację kobiet z dystansu, co wydaje Ci się najskuteczniejszym mechanizmem zwalczania przemocy wobec kobiet w pracy? Jak najlepiej można wpłynąć na przemoc, której doświadczają kobiety?
K.D.: Przede wszystkim stawiałabym na kampanie społeczne dotyczące praw pracowniczych skierowane specyficznie do kobiet, które wyjaśniałyby w klarowny sposób, do jakich instytucji powinny się zgłaszać. Edukacja w tym zakresie byłaby bardzo dobrym pierwszym krokiem. Warto też zadziałać od psychologicznej strony: wzmacniać w kobietach świadomość, że istnieją prawa, których pracodawcy nie mogą łamać, a dane instytucje mogą je egzekwować. Prawa pracownicze muszą stać się jednym z głównych problemów publicznych w Polsce, a ich łamanie nie może kończyć się “praniem brudów w czterech ścianach”.
Tak samo głośne sprawy przemocy domowej, jak ta dotycząca Skrzypczyńskiego, powinny być nagłaśniane przez media i wykorzystywane do tego, by promować inicjatywy antyprzemocowe. Pod każdym takim artykułem powinien być umieszczony dopisek: „Doświadczyłaś czegoś podobnego? Zadzwoń do Centrum Praw Kobiet” albo „Możesz uzyskać pomoc w Fundacji Feminoteka” lub „Nie jesteś sama. Organizacje takie jak Niebieska Linia czekają na twój telefon”. Poza piętnowaniem i wskazywaniem przemocy palcem trzeba też przekierowywać i oddawać kobietom sprawczość nad sytuacją, by mogły ją zgłaszać w odpowiednie miejsca.
W przypadku doniesień prasowych o samobójstwach często pojawiają się takie adnotacje. Wydaje mi się, że nadeszła pora, by tę samą praktykę przejąć w kwestii przemocy domowej i praw pracowniczych. Gdyby takie informacje w mediach pojawiały się systematycznie i regularnie, to czymś powszednim stałoby się zgłaszanie patologicznych sytuacji odpowiednim instytucjom. W każdym z wymienionych przeze mnie przypadków ogromną wagę ma normalizacja zgłaszania się po pomoc. Człowiek nie jest stworzony do tego, by zawsze działać w pojedynkę.
A.O.: A czy sama, jako kobieta, byłaś kiedyś w sytuacji, w której nie zostałaś potraktowana fair? Czy Twoja płeć miała wpływ na to jak obecnie wygląda Twoja praca i kariera?
K.D.: W swojej karierze miałam okazję przyjrzeć się działaniu kilku instytucji od środka. Jak do tej pory najbardziej postępowa pod kątem równości płci okazała się dla mnie Partia Razem, która wprowadziła parytety. Choć oczywiście ma swoje wady, partia ta wydaje mi się być nową jakością, jeśli chodzi o angażowanie kobiet w politykę. SLD, choć wiele deklaruje, wciąż musi dokonać wielu zmian w swoich szeregach, by stać się partią bardziej otwartą na kobiety.
A.O.: Liczę na to, że coraz więcej kobiet będzie dołączało i pracowało dla związków zawodowych, by zaburzyć tę relację władzy. Kiedy obserwuję moje młodsze znajome, żywię wielką nadzieję, że zmiany nadejdą już niedługo. Bardzo dziękuję Ci za tę szczerą rozmową i z niecierpliwością czekam na Twoją książkę o życiu sąsiedzkim!
K.D.: To chyba znowu czeka mnie wycieczka po Polsce!