Wywiad z Bogusią Sokalską, inicjatorką ruchu społecznego „Niealimentacja to przemoc”, członkinią Koalicji Dla Miliona Dzieci Bez Alimentów i Justyną Żukowską-Gołębiewską, psycholożką, psychotraumatolożką, ekspertką ds. przemocy poseparacyjnej, prezeską Stowarzyszenia Poprawy Spraw Alimentacyjnych Dla Naszych Dzieci, liderką Koalicji Dla Miliona Dzieci Bez Alimentów.
Anna Obłękowska: Jakie były początki Waszej działalności na rzecz osób poszkodowanych niealimentacją i skąd pomysł na zrzeszenie się w tym celu?
Bogusia Sokalska: Zaczęło się w Internecie. W Polsce wiele kobiet zmaga się z problemem niealimentacji, czyli uchylania się od obowiązku regularnego dostarczania środków utrzymania dla członków rodziny. Szukając pomocy, trafiają na zamknięte grupy dyskusyjne w mediach społecznościowych. Stąd pomysł na profil „Niealimentacja to przemoc”: podjęłyśmy inicjatywę, żeby wyjść z tym tematem poza zamknięte grupki i przypomnieć społeczeństwu, że ten zator w systemie nadal istnieje. Choć zachodzą pewne zmiany, są one nieefektywne. Chcemy zachęcić rządzących do zajęcia się tym problemem, żeby niealimentacja raz na zawsze przestała być udręką polskich rodzin monoparentalnych. Zdajemy sobie sprawę, że jest to bardzo trudny temat, ale jest wart tego, by podejmować działania, bo to głównie dzieci, a w konsekwencji również ich matki, najczęściej cierpią przez tę nieskuteczność.
„Niealimentacja to przemoc” to jeden z profili, który promuje postulaty ruchu, ale i jest po prostu głosem pokrzywdzonych samodzielnych rodziców. Niewiele osób natomiast zajmuje się problemem niealimentacji profesjonalnie. Justyna Żukowska-Gołębiewska, która jest dziś z nami, jest jedną z nielicznych ekspertek, tak dobrze znających ten temat. O tym przestępstwie od lat mówi również komornik, Robert Damski. Poza indywidualnymi aktywistami istnieją jednak organizacje, takie jak: Inicjatywa Rodzice Solo, Stowarzyszenie Samotni Rodzice, Stowarzyszenie Dla Naszych Dzieci oraz Koalicja dla Miliona Dzieci, w której działamy razem z Justyną i która ma zrzeszać różne instytucje zajmujące się tematem alimentów i niealimentacji.
Justyna Żukowska-Gołębiewska: Współdziałanie organizacji i ekspertek zaczęło się od petycji. Spotkałyśmy się w biurze ministry Katarzyny Kotuli i wtedy powstał pomysł, żebyśmy już nie pracowały każda osobno, bo wiemy, że to, co robimy, wymaga ogromnych nakładów energii i wielu rąk do pracy. Każda z wymienionych przez Bogusię organizacji zmaga się z tym samym kłopotem, czyli brakiem działaczek.
Samodzielne rodzicielstwo ze swej natury wiąże się z problemem osamotnienia, więc nie możemy sobie pozwolić na to osamotnienie jako organizacje. Stąd pomysł połączenia sił w ramach Koalicji dla Miliona Dzieci, dzięki której, po wielu burzach mózgów, powstał Dekalog Zmian. To efekt połączenia wiedzy eksperckiej i praktycznej, który w swoim zamiarze ma rozwiązać problem niealimentacji w Polsce. Dekalog został wysłany do ministerstw, rzeczników, biur poselskich. W ten sposób nasze działania, z dość dużym impetem, poszły w świat.
Wspomniałyście o tym, że potrzeba tworzenia koalicji wynika również z tego, że problem osamotnienia jest bardzo obecny w waszej działalności. Czy izolacja idzie w parze z niealimentacją?
BS: Problem osamotnienia wynikającego z niealimentacji znam z autopsji. Działanie systemu alimentacyjnego w Polsce mnie załamało, kiedy próbowałam uporać się z nim sama. Musiałam uświadomić sobie, jak wiele kobiet boryka się z tym samym problemem i zaczęłam działać. Nie pomaga jednak hejt, z którym spotykamy się jako działaczki.
Wiele osób życzy wam źle?
JŻG: Nie ma dnia, żebym nie dostała wiadomości pełnej inwektyw. Zawsze kiedy wypowiadam się dla mediów na temat niealimentacji, wiem, że na moim koncie znajdę nienawistne wiadomości. Choć jestem niezależną badaczką i wypowiadam się na temat, w którym się specjalizuję, regularnie spotykam się z zarzutem o bycie „ukrytą alimenciarą”, która „oczernia mężczyzn”.
Krytyka uchylania się od alimentów wiąże się z tak dużymi emocjami, że niekiedy słowo „hejt” wydaje się zbyt lekkie. Najgorszą wiadomość dostałam z anonimowego konta: „Wiem, gdzie mieszkasz. Radzę Ci nie spać tej nocy, bo zginiesz i Ty, i cała rodzina za to, że niszczysz mężczyzn w Polsce”. Tak jak w innych przypadkach gróźb karalnych w wiadomościach prywatnych, zgłosiłam tę sprawę na policję. Wiele z tych spraw umorzono, już straciłam rachubę, ale jak widzicie, żyję.
Hejt przestał już na mnie robić wrażenie. Kiedyś jeszcze upubliczniałam najgorsze przykłady takich komentarzy i wiadomości, żeby ludzie wiedzieli, z czym się dzisiaj wiąże praca społeczna. Aktywizm, który wykonujemy zupełnie za darmo, na rzecz, de facto, dzieci osób, które tak bardzo nas nienawidzą, wymaga twardej psychiki.
A czy wśród polityków możecie liczyć na poważniejsze traktowanie?
JŻG: Odpowiem anegdotą o posiedzeniu komisji senackiej w 2017 roku w związku z procedowaniem nowelizacji artykułu 209 KK. o alimentacji. Ta komisja miała stwierdzić, czy nowelizacja będzie wymagała poprawek, a nam bardzo zależało, żeby przekazać ją już do podpisania przez prezydenta. Podczas mojego wystąpienia powiedziałam, że dłużnicy alimentacyjni w Polsce nie boją się więzienia. Wynikało to z faktu, że żadna kobieta nie dopuściłaby do tak daleko posuniętego ubóstwa swojego dziecka, by na podstawie obowiązującego ówcześnie prawa, zaistniało faktyczne zagrożenie pozbawienia wolności dla ojca. Perspektywa nadzoru elektronicznego, który sprawdzałby lokalizację dłużnika (często pracującego na czarno tylko po to, by nie płacić na dziecko), nierzadko wydawała im się straszniejsza niż więzienie, bo bardziej realna. Po zakończeniu mojej wypowiedzi obruszony senator z Koalicji Obywatelskiej odpowiedział, że nie wyobraża sobie, by w Polsce były osoby, które bardziej boją się nadzoru elektronicznego niż więzienia. „Chyba rozmawiała pani z kimś, kto ma złą żonę”, skwitował. Jak zwykle, zła kobieta. Obecnym na komisji nie podobało się również, gdy mówiono o tzw. alimenciarzach jako o sprawcach przemocy. Ja jednak twardo stoję przy zdaniu, że umyślna niealimentacja nie jest po prostu konfliktem między dwojgiem ludzi, ale formą przemocy stosowaną przez jedną ze stron: stronę niepłacącą.
Trzeba przyznać jednak, że posłanki i posłowie z rzadka opowiadają się przeciwko naszej misji politycznej. Rządzący deprecjonują w inny sposób niż przeciętni hejterzy w mediach społecznościowych. Rządzący deprecjonują poprzez ignorowanie. Mam tu na myśli nieodpowiadanie na maile i pisma, niedoprowadzanie umówionych spotkań do skutku, traktowanie ekspertek i działaczek jak powietrze. Nowy rząd bardzo dużo obiecuje, ale póki co efektów jeszcze nie widać. Jeśli trwają jakieś prace w zespołach eksperckich, odbywają się bez zaangażowania w nie strony społecznej. Aborcja, alimenty, związki partnerskie to klasyczna plejlista przedwyborcza. Jesteśmy wtedy w telewizji, prasie, politycy zapraszają nas na spotkania, na których od lat powtarzamy to samo. Po wyborach, o decyzjach politycznych często dowiadujemy się dopiero z mediów. Doświadczamy pewnego rodzaju sinusoidy: od widoczności i stawiania na świeczniku (co łączy się z hejtem) do ignorowania nas do kolejnych wyborów.
BS: Widoczność w mediach kończy się tym, że dostajemy coraz bardziej wymyślne inwektywy. Poza „alimenciarami” spotykam się również z „alienatorkami”, ostatnio te słowa są stosowane niemal zamiennie. Kiedy tylko zacznie się mówić o problemie niealimentacji niemal od razu pojawia się założenie, że kobieta bez powodu izoluje dzieci od ojca. Jednocześnie według dostępnych badań tylko 10% rodziców uchylających się od obowiązku alimentacji interesuje się losami swojego dziecka. Niealimentacja bardzo często idzie w parze z niezainteresowaniem. Zarzut alienacji rodzicielskiej jest ostatecznie stereotypem działającym na szkodę kobiet będących ofiarami przemocy domowej.
Czyli z największym oporem wobec Waszej działalności spotykacie się ze strony mężczyzn?
BS: Tak. Bardzo często są to właśnie mężczyźni, którzy sami uchylają się od alimentów, ale zdarzają się i tacy, którzy po prostu uważają, że „ten cały feminizm zaszedł już za daleko”. Kieruje nimi chęć zawstydzenia za to, że w ogóle poruszamy ten temat publicznie. Profil „Niealimentacja to przemoc” to wyrażenie oddolnego głosu: publikuję tam treści związane z tym, co mówią do mnie inne kobiety. Chcę, żeby ten głos był słyszalny i czuć, że ten profil po prostu „jest kobietą”. Tym bardziej nie dziwi mnie pogarda i wyższość, z którą się spotykam ze strony komentujących. Zdarzają się też negatywne komentarze wśród kobiet, głównie starszych, które wypominają: „my dałyśmy radę bez żadnego 500+, a wy jeszcze chcecie alimenty”.
JŻG: Trzeba pamiętać, że 94% dłużników alimentacyjnych to mężczyźni, a wśród 2,3 mln samodzielnych rodziców 2 mln to kobiety. Naturalnie odzwierciedla się to w interakcjach w mediach społecznościowych. Na naszych profilach w komentarzach często pojawiają się długie elaboraty o tym, jak ojcowie zostali oszukani, że o alimentach nie wiedzieli, że dowiedzieli się, dopiero kiedy dług był już zbyt wysoki i tak dalej. Próbujemy wtedy spokojnie wyjaśnić, że obowiązek alimentacyjny jest obowiązkiem ustawowym, który nie powstaje w dniu orzeczenia sądu, ale w dniu urodzenia dziecka. Dla każdego rodzica jasnym powinno być, że własne dziecko należy utrzymywać. Sądowe orzeczenie alimentów zachodzi, kiedy nie można się dogadać, co do kwoty czy sposobu spłaty. Jedną z naszych misji jest edukacja, więc niejednokrotnie cytujemy odpowiednie ustawy, przepisy i ich interpretacje. Takie wyjaśnienia działają jednak najczęściej jak płachta na byka. Słyszymy zarzuty, że kobietom zależy tylko na pieniądzach i są materialistkami.
Matki w Polsce chcą tylko pieniędzy?
JŻG: Tak często twierdzą niepłacący alimentów ojcowie. Według nich problem alimentów rozwiązałaby opieka naprzemienna i tabela alimentacyjna. Przypomnijmy, że jest to opinia wychodząca z grupy osób, z których jedynie co dziesiąty rodzic jest obecny w życiu swojego dziecka.
BS: Kobiety walczące z niealimentacją to ponoć nieliczne roszczeniowe histeryczki. A rozwodów z roku na rok jest coraz więcej, więc będzie to problem coraz bardziej powszechny.
Kiedy wpisałam w Google po angielsku „dlaczego alimenty są…”, najczęstszymi wyszukiwaniami było „…niesprawiedliwe” i „…tak wysokie”. Może to jednak dla „alimenciarzy” to pieniądze są najważniejsze. Czy w niealimentacji stawka rozgrywa się wyłącznie o kasę?
JŻG: Pieniądz od zawsze był elementem władzy. Kiedy rodzic jest zmuszony do oddania części swoich środków, boi się, że nie może ich kontrolować i nimi zarządzać. Nie może bezpośrednio decydować o tym, co kupi za nie drugi rodzic. W grupie badanych, tam, gdzie dochodzi do przemocy poseparacyjnej w postaci niealimentacji, w większości przypadków wcześniej istniała już inna forma przemocy najczęściej w stosunku do rodzica, a w ponad 40% również do dziecka. Niealimentacja jest po prostu kolejną formą przemocy, ale tym razem na odległość. Pieniądz staje się elementem przewagi, a przekazanie go drugiemu rodzicowi wiąże się z wytrąceniem z ręki narzędzia wpływu i manipulacji. Niealimentacja może być formą odwetu czy kary za decyzję o odejściu: „zobacz teraz, jak to jest beze mnie”. Potem okazuje się, że sąd orzeka, że nawet jeśli „to zła kobieta była”, na dziecko trzeba płacić.
W przekazie medialnym i kłótniach w komentarzach główny odbiorca niealimentacji – dziecko – jest zbyt często pomijane. Narracje dotyczące tej kwestii interpretują niealimentację jako element konfliktu między rodzicami, który powinien zostać rozwiązany w sferze prywatnej. Istnieje przeświadczenie, że para ma wyjaśnić to między sobą, a nie włączać w to opinię publiczną, posłanki, zmieniać prawo. Obiera się jedną z dwóch stron, matki lub ojca, a strona trzecia, dziecka, jest przemilczana, a to właśnie dzieci są w tej sytuacji pozbawione środków do utrzymania, one cierpią na skutek braku. Oczywiście, rodzic również doświadcza przemocy niealimentacji: zostaje bez pytania zmuszony do uzupełniania tego braku. Choć problem niealimentacji odbija się na głównym opiekunie, najczęściej matce, pierwszym poszkodowanym jest dziecko.
Kiedy osobie niepłacącej alimentów ktoś przypomni, że stosuje przemoc wobec własnego dziecka, budzi się w niej złość i agresja. Wcześniej niealimentację sprowadzano do dowcipu o tym, że kobieta nie dostaje kasy „na waciki”. Nie tak łatwo jest już zaśmiać się z tego, że jest się rodzicem, który nie płaci własnemu dziecku na buty. Niemożliwość zdeprecjonowania tego faktu rodzi frustrację, chęć odbicia piłeczki.
I wtedy pojawia się nowa fala nienawistnych komentarzy.
JŻG: Tak, wtedy dowiadujemy się, że matki (a czasem ojcowie) są złodziejkami, które nie karmią własnych dzieci, a alimenty wydają na fryzjera i kosmetyczkę.
W trakcie tej rozmowy już kilka razy powiedziałyście o tym, że niealimentacja jest formą przemocy. Dlaczego tak ważne jest mówienie o niealimentacji w ten sposób?
BS: Dla mnie żadne inne słowo nie oddaje lepiej stanu, w którym znalazłam się ja i wiele innych kobiet, z którymi rozmawiałam. Można argumentować na różne sposoby, ale ja po prostu czułam, że ktoś stosuje przemoc wobec mnie i moich dzieci. Ważne było dla mnie, by określić to jasno, nawet jeśli nazwa profilu nie jest przez to szczególnie chwytliwa. Jeśli nie jesteś w stanie dociągnąć do końca miesiąca, musisz brać pożyczki, obniżać swoje aspiracje, szukać dodatkowych prac, to nie dlatego, że masz takie widzimisię, tylko dlatego, że ktoś to wymusza, przenosząc na ciebie ciężar utrzymania rodziny. Niesprawiedliwość to dla mnie za lekkie słowo.
W życiu samotnych matek, które zmagają się z problemem niealimentacji nie ma miejsca nie tylko na relaks, ale i na działanie we własnym interesie. Wiele z nich dziękuje mi za prowadzenie profilu i wie, że to, co robimy, jest konieczne, a jednocześnie nie może się zaangażować w polityczną walkę. Nie mają czasu pojechać na protest, nie dają rady uczestniczyć w życiu organizacji. Sama zastanawiałam się nad tym dlaczego współcześnie zaangażowanie kobiet z tym problemem jest tak niskie. W końcu istnieją media społecznościowe i obiektywnie łatwiej się skontaktować. Doszłam do wniosku, że może wynikać to z faktu, że obecnie praca jest bardziej elastyczna, a ofert jest więcej. Kobiety chwytają się więc każdej możliwej roboty, często mają kilka etatów. Wchodzą w kołowrotek ciągłej pracy, żeby zaspokoić potrzeby dzieci samodzielnie. To generuje ogromny stres. Nawet jeśli rodzic płaci alimenty, nierzadko spóźnia się z nimi i to osoba opiekująca się dzieckiem musi się głowić, jak przeżyć te kilka dni, zanim dotrą pieniądze. To bardzo niestabilne warunki życia. Działaczek jest więc niewiele, są zawalone natłokiem własnych spraw. Jednocześnie współczesny stan rzeczy sprawia, że jak na dłoni widać, że znajdujemy się w sytuacji przemocy. I to przemocy na tyle złożonej, że odbiera możliwość aktywnego zwalczania jej.
Gdzie więc leży sedno problemu niealimentacji?
JŻG: Jak wynika ze statystyk, największym zbadanym czynnikiem ryzyka przemocy poseparacyjnej jest płeć. Kobiety są najbardziej narażoną grupą nie tylko jeśli chodzi o przemoc domową, ale i o przemoc po rozstaniu. Innym ważnym czynnikiem ryzyka są systemy prawne. Im bardziej w danym kraju bagatelizuje się przestępstwa przeciwko rodzinie, tym bardziej zwiększa się prawdopodobieństwo wystąpienia przemocy niealimentacyjnej.
Trzeba w tym miejscu zaznaczyć, że w Polsce większość przestępstw przeciwko rodzinie to przestępstwa o niskim wymiarze kary. Wyroki w związku ze znęcaniem się, niealimentacją, czy przemocą seksualną w obrębie rodziny są nieproporcjonalnie niskie. Polski system prawny niemalże zachęca do tego, by nie bać się stosowania przemocy wobec bliskich. Dopóki to się nie zmieni, trzeba głośno powtarzać, że umyślna niealimentacja jest przestępstwem i przemocą.
BS: Szczególnie że znaczna część społeczeństwa zwyczajnie przymyka oko na niealimentację.
JŻG: Według badań wykonanych przez Kantar Polacy negatywnie oceniają osoby niepłacące alimentów (92% respondentów), a mimo to, aż 40% badanych, którzy znają osobę niepłacącą alimentów, nie próbuje wpływać na zmianę zachowania tej osoby. Gdy ktoś z rodziny lub bliskich znajomych unika płacenia alimentów, chowamy postawę moralną do kieszeni. Co trzecie małżeństwo w małych miastach, a co drugie w większych się rozpada, więc częściej będziemy mieli do czynienia z tym problemem bezpośrednio. Jeśli znasz kogoś, kto szczyci się tym, że udało mu się „wyrolować” byłą partnerkę na alimenty, może warto odpowiedzieć: gratuluję, tak naprawdę udało ci się „wyrolować” własne dziecko.
Polacy bardzo ochoczo mówią o tym, że dzieci są dobrem narodowym i powtarzają, że „wszystkie dzieci nasze są”. Kiedy jednak trzeba zwrócić uwagę swojemu bratu czy synowi, by wziął odpowiedzialność za utrzymanie własnego dziecka, Polacy milczą. Nie walczy się nawet o dzieci, które są członkami rodziny, jak więc możemy mówić o interesie wszystkich dzieci w Polsce. Jesteśmy społeczeństwem hipokrytów. Załamuje się ręce nad losem wychowanków domu dziecka, dzieci żyjących na ulicy, a na własne potomstwo niejednokrotnie z wielką łaską łoży się mniej, niż przysługuje właśnie podopiecznym w placówce opiekuńczo-wychowawczej, albo nie łoży się wcale.
W Dekalogu Zmian Koalicji dla Miliona Dzieci większość postulatów odnosi się do zmian prawnych, administracyjnych i organizacyjnych. Tylko jeden z nich dotyczy działań edukacyjnych i świadomościowych. Z czego to wynika?
JŻG: Tu też można się odnieść do badań. Jednym z najtrudniejszych do zmiany czynników związanych z tematem przemocy są przekonania społeczne. Wszyscy pamiętają kampanie „Kocham. Nie biję” czy „Bo zupa była za słona”. Okazało się, że po wielu latach nieustająco trwających kampanii poziom osób akceptujących bicie dzieci zmienił się z 80% na 60%. Zanim upowszechni się wiedza o tym, że niealimentacja to przemoc upłynie jeszcze bardzo dużo czasu, a zmiany są potrzebne teraz.
Do tego dochodzą pewnie skostniałe przekonania dotyczące ról płciowych, które również zmieniają się bardzo powoli.
JŻG: Sytuację, którą mamy w Polsce można określić pozorną zmianą przekonań dotyczących praw kobiet. Moim zdaniem równościowe postrzeganie płci w Polsce nie istnieje. Głównym celem życiowym kobiet, w przekonaniu ogromnej części osób, wciąż jest urodzenie i wychowanie dziecka. Jesteśmy bombardowane treściami o byciu świadomą matką, o łączeniu pracy z macierzyństwem albo kampaniami o tym, co zrobić ze swoją ciążą. Nie widziałam, jak do tej pory masowych, wieloletnich kampanii zapraszających mężczyzn do bycia ojcami i angażowania się w proces wychowania dziecka. Żadne ministerstwo nie podjęło wysiłku, który zaowocowałby zauważalną kampanią na rzecz odpowiedzialnego ojcostwa.
BS: Co więcej, o cztery lata przedłużono wdrażanie dyrektywy Parlamentu Europejskiego z 2019 r. w sprawie równowagi między życiem zawodowym a prywatnym rodziców i opiekunów, która wprowadziła 9-tygodniowy, nieprzekazywalny matce urlop rodzicielski dla ojców. Postanowienie w swoim zamyśle miało zachęcić ojców do korzystania z urlopu rodzicielskiego. Z danych z ZUS wynika, że po roku od wdrożenia dyrektywy 7% ojców skorzystało z tego rozwiązania. Przed wprowadzeniem dyrektywy zaledwie 1% ojców wzięło taki urlop.
Jak ta unikająca postawa wobec ojcostwa łączy się z często wysuwanym przez „alimenciarzy” postulatem opieki naprzemiennej, która miałaby zastąpić alimentację?
JŻG: Opieka naprzemienna to rozwiązanie poseparacyjne polegające na tym, że dziecko spędza porównywalną ilość czasu z oboma rodzicami. Niestety, również i tutaj w wielu przypadkach to na kobiety przerzuca się odpowiedzialność za opiekę nad dziećmi. Pomimo równej ilość czasu spędzanego z dzieckiem, zazwyczaj na jednej stronie spoczywa myślenie o wizytach u lekarzy, zajęciach i logistyce regularnych przenosin. Opieka naprzemienna nie jest więc gwarantem sprawiedliwego podziału obowiązków.
BS: Warunki, jakie Polska stworzyła matkom, sprawiają, że macierzyństwo jest dla kobiet ograniczeniem. Nie poprawimy sytuacji kobiet na rynku pracy, jeśli nie poprawimy sytuacji matek. Nie zmieni się też dzietność, jeśli macierzyństwo będzie jednoznaczne z rezygnacją z pracy lub znacznym spowolnieniem kariery zawodowej. Ponadto macierzyństwo nie tylko wiąże się z zachwianiem w przestrzeni pracy, ale i z większym zagrożeniem przemocą ze strony partnera.
W jaki sposób?
JŻG: Badania wykazują, że moment pojawienia się pierwszej przemocy w związku to moment, kiedy kobieta jest najsłabsza i wymaga zwiększonej ochrony i troski, czyli najczęściej gdy zachodzi w ciążę. Matka jest najbardziej potrzebująca w ostatnim trymestrze ciąży i w połogu i to właśnie wtedy najczęściej dochodzi do pierwszych aktów przemocy. Kobieta okazuje się wtedy bardzo zależna: zarówno fizycznie, jak i psychicznie jej zasoby są ograniczone. Jeśli partner nie jest dojrzały emocjonalnie, nie posiada zdrowych mechanizmów obronnych, to trudno mu poradzić sobie z tym, że oboje znajdują się w nowej roli. Wyładowuje więc swoją frustrację na niej. Oczekuje się, że partnerka urodzi dziecko i natychmiast stanie na nogi: zajmie się dzieckiem, ale będzie wyglądać jak przed ciążą i szybko wróci do pracy. Nie sposób sprostać tym wymaganiom przy przykrych dolegliwościach połogowych. Sam brak wsparcia ze strony partnera w tych chwilach jest ciężki do zniesienia, nie mówiąc już o możliwej przemocy.
Dużo mówi się o wspieraniu matek, ale brakuje podstaw, wsparcia systemowego. Spróbuj znaleźć żłobek czy przedszkole w promieniu dziesięciu kilometrów od domu, dostosować godziny pracy do godzin otwarcia żłobka i przedszkola, nie chodzić na zwolnienia lekarskie, kiedy dziecko często choruje. Brak infrastruktury publicznej, praw kobiet, praw pracowniczych, sprawia, że kobieta dwoi się i troi ponad swoje siły. Wymaga zatem ochrony, gdyż w naturalny sposób może brakować jej zasobów do poradzenia sobie z różnymi kryzysami. Pomocy nie dostaje jednak ani ze strony partnera, ani ze strony państwa.
Sytuacja kobiet, a szczególnie samodzielnych matek w Polsce jest trudna. Jesteśmy jednocześnie zachęcane do zakładania rodziny, ale utrudnia nam się dostęp do pomocy lekarskiej w razie komplikacji przy ciąży. Kiedy stajemy się matkami, spotykamy się z mnóstwem sprzecznych wymagań: dla jednych będziesz roszczeniową „madką”, która myśli wyłącznie o swoich dzieciach, dla innych „złą kobietą”, która zaniedbuje potomstwo, bo wróciła do pracy. To wszystko w kontekście wspomnianych braków w infrastrukturze publicznej i łamania praw pracownic. Relacja z ojcem dziecka nierzadko dobiega końca przez stosowaną przez niego przemoc, a potem i tak nie sposób doprosić się go o coś, co powinno być oczywistością: wsparcie ekonomiczne dla życia, które pomógł sprowadzić na świat. Każdy z elementów tej układanki, od aspektów światopoglądowych po materialne, wymaga zmiany. Jak Wasze postulaty mogą przyczynić się do poprawy sytuacji matek?
JŻG: Nasz najważniejszy postulat to postulat zniesienia Funduszu Alimentacyjnego, który jest de facto wydmuszką. Fundusz początkowo być może spełniał swoją rolę, ale obecnie jedynie mydli oczy. Często okazuje się niedostępny dla osób, które najbardziej go potrzebują, czyli pracujących matek samodzielnie zarabiających na dziecko. Dzieje się tak między innymi przez kryterium dochodowe, które wynosi obecnie 1209 złotych na osobę w rodzinie. Większość samotnych rodziców i ich dzieci nie kwalifikuje się do otrzymania pomocy, choć ich sytuacja finansowa wcale nie jest dostatnia. Warto przypomnieć również, że egzekucja alimentów w Polsce jest na poziomie 20%. To jasno wskazuje na fakt nieskuteczności Funduszu.
Z tym wiąże się drugi postulat: zastąpienie Funduszu Operatorem Świadczeń Alimentacyjnych. Operator byłby pośrednią instytucją i wypłacałby świadczenia zgodne z wyrokiem sądu bez zaangażowania rodziców, pod których opieką znajdują się dzieci. To zastąpienie ściągnęłoby odpowiedzialność ubiegania się o alimenty z barków rodziców i dzieci. Dlaczego dzieci mają płacić za niewydolność organów państwowych, które zostały powołane do tego, aby egzekwować prawomocne postanowienia sądu? Dlaczego to kobiety, które już pracują na kilka zmian, mają w międzyczasie szukać sposobów na ściągnięcie należnych im alimentów? Państwo, które powinno służyć jako wsparcie, kolejny raz tworzy dodatkowy obowiązek dla matki. Samodzielny rodzic powinien mieć możliwość wypłacenia zasądzonych alimentów niezależnie od łaski drugiego rodzica. To operator miałby obowiązek zrobienia wszystkiego, żeby te pieniądze trafiły z powrotem do budżetu. Państwo musi zająć się egzekucją własnych wyroków. Zwracamy również uwagę na wciąż niewykorzystywane narzędzia, które mogłyby zmienić sytuację miliona dzieci zależnych od alimentów w Polsce. Zmiana statusu długu alimentacyjnego z prywatnego na państwowy sprawi, że narzędzia te staną się łatwiej dostępne.
Nie możemy jednak pominąć wspomnianych wcześniej kampanii społecznych. Przed wyborami były już takie pomysły. Nawet Prezydent Andrzej Duda zaprosił naszą organizację do Pałacu Prezydenckiego na posiedzenie Komisji ds. Rodziny i Polityki Społecznej. Mówił wtedy o tym, jak mogłaby wyglądać taka kampania odpowiedzialnego rodzicielstwa, między innymi obejmująca sprawy niealimentacji. Po reelekcji temat się urwał.
BS: Nam wszystkim marzy się wielka ogólnopolska kampania społeczna, która edukowałaby obywateli w kwestii odpowiedzialności rodzicielskiej. Kampania, która podkreślałaby, że rodzicielstwo to nie jest tylko wycieczka do ZOO w weekend, ale również dbanie o podstawowe potrzeby dziecka poprzez przeznaczanie środków na jego utrzymanie i wychowanie. Jednakże, żeby system działał na korzyść dziecka, trzeba uderzyć w problem kompleksowo. Od strony prawnej, wykonawczej i świadomościowej. Dlatego zachęcam do zapoznania się z każdym z dziesięciu punktów Dekalogu.
Cele Koalicji na pewno są motywatorami same w sobie, ale co popycha Was do przodu, kiedy wydaje się, że po raz kolejny spotykacie się ze ścianą?
JŻG: Mnie w działaniu napędza najbardziej kobieca energia. Uwielbiam, kiedy w naszych współpracach czuję siostrzeństwo, ale takie prawdziwe, a nie pozorowane. Siostrzeństwo, które opiera się na wsparciu, zrozumieniu i solidarności. Polityczki, posłanki często mają siostrzeństwo na ustach, ale niekoniecznie są w stanie je realizować. Moc kobiet, z którymi pracuję, jest zaraźliwa.
Poza tym jestem matką dwóch córek i syna oraz babcią dwojga wnucząt. Chciałabym, aby niezależnie od tego jak potoczą się ich losy, w przyszłości nie musieli borykać się z tym, z czym borykają się obecnie miliony kobiet w Polsce. Moje dzieci wiedzą, że pójdę się za nie bić, jeśli trzeba będzie, ale nie chciałabym musieć tego robić. Chciałabym mieć pewność, że kiedy powiem im „będzie dobrze”, to nie będą puste słowa. Tak więc motywują mnie również moje dzieci, bo chciałabym, żeby żyły w kraju, w którym matki się szanuje i wspiera; w którym będą mogły pracować w normalnym tempie, spełniać swoje aspiracje, bez bycia okrzykniętymi najgorszymi rodzicami roku, jeśli zdecydują się na dzieci. Mam cichą nadzieję, że lata mojego aktywizmu i badania zjawiska przemocy poseparacyjnej, sprawią, że na starość nie będę musiała się martwić ich bezpieczeństwem i przyszłością, jeśli zdecydowaliby się zakończyć swoje związki.
BS: Dla mnie źródłem aktywistycznej energii również są kontakty z kobietami, szczególnie z tymi, które miały zbliżone doświadczenia. Choć prawdą jest, że coraz więcej małżeństw się rozpada, w moim środowisku nie było kobiet, które przeżyły rozwód. Czułam się samotna. Tworzyłam grupki w internecie, nie tylko zresztą związane z niealimentacją, ale takie, na których można było porozmawiać również o innych doświadczeniach. Kiedy poznałam kobiety w sytuacji podobnej do mojej, ulżyło mi. Stworzyłyśmy swój mały krąg, forum wymiany myśli, w ten sposób coraz bardziej zaczęłam zagłębiać się w źródła problemów, z jakimi borykamy się jako kobiety.
Rzeczywistość okołorozwodowa w Polsce wydała mi się szczególnie nieprzyjemna, ale i stale przemilczana. Tematy rozwodu, bycia samotną matką otacza swego rodzaju tabu. Wewnątrz naszego kręgu możemy rozmawiać i odnajdywać zrozumienie. Teraz jestem najbardziej aktywna, jeśli chodzi o działalność dotyczącą sprawiedliwej alimentacji, ale wiele z moich znajomych pracuje na rzecz innych kwestii natury feministycznej i są one dla mnie ogromną inspiracją. Jedną z takich inspirujących bohaterek jest dla mnie też Justyna, która od dziesięciu lat wytrwale i konsekwentnie mówi o tym niewygodnym temacie.
Motywuje mnie również to, że jeśli tych zmian nie wprowadzimy, to sytuacja kobiet w Polsce wciąż będzie trudna. To ważny element układanki naszych praw. Bez zabezpieczenia po rozstaniu, matkom z dziećmi trudniej jest odejść od przemocowych mężczyzn. Widmo trudnego, samotnego macierzyństwa mocno ciąży na świadomości Polek. Nie chcę, żeby kobiety musiały żyć z tym ciężarem.
To właśnie dzięki waszej aktywności w mediach zrozumiałam, jak głęboko feministyczną kwestią jest niealimentacja. Bogusiu, sama jesteś osobą, która musiała łączyć pracę zawodową z macierzyństwem, walką sądową we własnej sprawie i walkę polityczną o uznanie niealimentacji za przemoc.
BS: Nadal łączę! Prowadzenie własnej sprawy o niealimentację, zgłaszanie się na policję, pilnowanie, by sprawa nie została umorzona, pisanie odwołań, odpowiadanie na pisma to jakby moje kolejne dziecko. Naprawdę nie dziwię się kobietom, które w pewnym momencie odpuszczają, bo widzą, że nie przynosi to oczekiwanych efektów. To nie jest rzeczywistość, którą chcę widzieć, ale rozumiem matki, które dają za wygraną. To systemowe zmuszanie do kapitulacji i zepchnięcie obowiązków na barki matek. Nie powinno się oceniać ich za to, że dłużej nie wytrzymują. Od kobiet nie powinno się wymagać pracy na kilka zmian, kiedy drugi rodzic ukrywa źródła dochodów. Najlepiej powinny to rozumieć kobiety, które same były w takiej sytuacji.
JŻG: Obecnie jestem prezeską o najdłuższej kadencji w naszym stowarzyszeniu. Rotacja była duża przez sprawy związane z rozwodami czy niealimentacją. Liderki wypalały się w walce. W końcu wolały to zostawić, zacząć życie na nowo. Dzięki temu, że zajmuję się tym problemem z dystansem badaczki, mam więcej przestrzeni emocjonalnej na uparty aktywizm. Sytuacja rodzinna i ekonomiczna pozwala mi na rodzaj intensywnego działania, na który często nie mogą sobie pozwolić samodzielne matki. Moja praca zawodowa pozwala mi mieć tę dodatkową, darmową pracę. Jednak również i ja miewam dość. Czasami kiedy proszą mnie o komentarz dla mediów, robi mi się już niedobrze. Ile można? Mówimy o tym zjawisku już tyle lat i niewiele się zmienia. Zaskakuję samą siebie prawie za każdym razem, kiedy udaje mi się znaleźć w sobie kolejne pokłady energii tak jak dzisiaj. Dopóki problem niealimentacji istnieje i dopóki będę żyła, to będę stała i krzyczała do tych, którzy nie wywiązują się z politycznych obietnic, ale i do rodziców, którzy nie wywiązują się z własnych zobowiązań, krzywdząc swoje dzieci.
Czy przez lata działalności zmieniła się wasza taktyka rozmów z mediami i rządzącymi?
BS: Zdecydowanie. Przestałam się szczypać. Choć profil „Niealimentacja to przemoc” jest merytoryczny, nie boję się okazywać złości zaistniałą sytuacją, ani nie przejmuję się zbytnio tym, by zachować rozjemczy ton. Ekspertki i stowarzyszenia na pewno są bardziej stonowane w przekazie, ale też mają swoje granice. Szczególnie kiedy nie widać gotowości na rozmowę ze strony osób decyzyjnych. Okazuje się, że niezależnie od sposobu komunikacji i tak jesteśmy ignorowane. Możemy więc równie dobrze zacząć po prostu krzyczeć.
JŻG: Staram się mówić o niealimentacji w sposób przede wszystkim merytoryczny, ale zauważam u siebie też pewną zmianę. Coraz częściej mówię to, co myślę wprost, bez ogródek, co może spotkać się z niezadowoleniem niektórych, ale o dziwo nie spotyka się to z ostracyzmem medialnym, a wręcz przeciwnie – przyciąga uwagę. Oczywiście, staram się w tej komunikacji trzymać faktów, choć nie ukrywam już swojej frustracji. Stawiamy na różnorodne sposoby komunikacji. Obecnie przeszłam do tego bardziej dyrektywnego. Zobaczymy, jak to zadziała. Jeśli nie będzie reakcji, pójdziemy instancję wyżej: do Parlamentu Unii Europejskiej.
BS: Najgorsze jest jednak poczucie rzucania grochem o ścianę. Możemy się kłócić, możemy prosić, podsuwać gotowe rozwiązania, choć to strona rządowa powinna je wypracowywać w konsultacji z nami, nie odwrotnie.
Czy jest jakiś kraj, na którym możemy wzorować się w kwestii systemu alimentacji?
JGŻ: Najbliższy nam jest system duński, w którym wszystkie dzieci są uprawnione do świadczenia alimentacyjnego dzięki brakowi progu zarobkowego. Generalnie w krajach skandynawskich dług alimentacyjny jest długiem wobec państwa, więc jego ściągalność jest wysoka (w Danii to 88%). Ten system nie jest bez wad, bo alimenty zasądza się procentowo, a ustalone procenty są dość niskie w porównaniu do zarobków. Jest to jednak dobry przykład w kwestii egzekucyjnej i przepływu środków. W zakresie wysokości przykładem mogłyby być niemieckie tabele düsseldorfskie, czyli wytyczne do ustalania wysokości alimentów. Tabele są jednym z naszych postulatów, ale wiemy, że jest to przypadek, który musi być dostosowany do lokalnych warunków społecznych i ekonomicznych.
Podsumowując, nie ma kraju, w którym udało się usunąć problem niealimentacji, ale fakt jest taki, że to właśnie w krajach skandynawskich odsetek osób niepłacących alimentów jest jednym z najniższych na świecie. Wiąże się to jednak nie tylko z prawem i jego egzekucją, ale i z różnicami mentalnymi. Są to kraje, które osiągają najlepsze wyniki w rankingach równości płci i najlepszych państw do wychowywania dziecka. Na północy niektóre rzeczy są po prostu nie do pomyślenia, dzięki aktywnemu działaniu państwa na rzecz poprawy sytuacji kobiet i dzieci.
BS: Nie do pomyślenia, poza niealimentacją własnego dziecka, jest też niewykorzystywanie urlopu ojcowskiego. Nie zmienia to faktu, że jak wszędzie, tak i tam występuje przemoc, jednak tam, gdzie nie uznaje się niealimentacji za przemoc i jest ona przestępstwem z niższą karalnością, występuje ona zdecydowanie częściej. Na jednej z grup dyskusyjnych, na których byłam, wypowiedziała się kobieta o swoim doświadczeniu z alimentami w Niemczech. Ojciec zobowiązany do alimentacji przez tamtejszy urząd przestał przekazywać środki na dziecko. Zgłosiła to do urzędu. Na tym skończyło się jej zaangażowanie w sprawę: urząd zajął się wypłatą środków niezbędnych dziecku do życia i ich egzekucją od dłużnika. Polki na forum były w szoku, że system może być tak przyjazny potrzebom dziecka i nieobciążający matki. Nie mogły wyjść z podziwu: „Jak to? Tylko tyle?”. Ta sytuacja pokazuje, jak daleko nam do pożądanych, europejskich standardów.
Dodatkowe źródła
Chełstowska, A. (2016), Alimenty na dzieci. Diagnoza polskiego systemu i przegląd praktyk zagranicznych, Instytut Spraw Publicznych. Obserwatorium Równości Płci. Warszawa.
Kantar Millward Brown S.A. (2017), Postawy Polaków wobec niepłacenia alimentów. Raport z sondażu CATIBUS dla Krajowego Rejestru Długów BIG S.A. oraz Krajowej Rady Komorniczej.
Kempińska, U., Malinowski, J. A. (2020), Przemoc wobec kobiet w ciąży. Przyczyny, skutki i możliwości wsparcia, SEMINARE 41/1, Toruń. ss. 75-86.
Makara-Studzińska, M., Sulima M., Lewicka M. (2013), Przemoc domowa wobec kobiet ciężarnych a potrzeba wsparcia- przegląd literatury, Lublin 2013.