Mem o tym, że internet istnieje dla pornografii ma już ponad dwudziestoletnią niechlubną tradycję. „The Internet Is For Porn” to tytuł jednej z piosenek z broadwayowskiego musicalu Avenue Q, który zadebiutował w 2002 roku. Mowa więc o internecie poprzedniej epoki, dopiero u progu rewolucji web 2.0, w którym nie istniały jeszcze współczesne społecznościowe giganty, powstawał dopiero amerykański prekursor Facebooka Friendster, a z sieci korzystało zaledwie około 10 % światowej populacji (dziś jest to niemal 70 %).
Współcześnie pornografia, jeśli chodzi o kanały dostępu, jest niemal utożsamiana z pornografią internetową. Nawet Playboy przeniósł się wyłącznie do sieci. Internet jest pornografią, a pornografia jest internetem. To nieco przekorne hasło zwraca uwagę, jak sądzę, na skalę problemu. W rankingach najczęściej wyświetlanych stron dominują naprzemiennie: media społecznościowe, wyszukiwarki i strony z pornografią.
I chociaż pornografia w sieci kojarzy się zazwyczaj głównie z osobnymi serwisami profilowanymi bezpośrednio pod dystrybucję porno, ekonomiczny model funkcjonowania mediów społecznościowych wprowadza zjawisko dostępu do „treści dla dorosłych” na nowy poziom, komplikując jeszcze bardziej kwestię odpowiedzialności za cyrkulację treści.
Czy pisząc o porno w mediach społecznościowych, mam na myśli nagie antyczne rzeźby, artystyczne akty, treści tworzone przez edukatorki seksualne oraz niszowe amatorskie praktyki erotyczne rodem z Tumblra? Nie, niekoniecznie. Sądzę, że z abolicjonistycznej perspektywy najbardziej istotne jest to, jak przemysł pornograficzny wraz ze swoim całym bagażem problemów splata się z mechanizmami rynkowymi social mediów. Te dwie wielkie siły współczesnej sieci wzajemnie się wzmacniają i udając wrogów, zakulisowo ściskają sobie ręce.
Media społecznościowe to centrum współczesnej sieci, które w pewnym sensie stają się także centrum pornobiznesu. Rekrutacja kobiet, które zarabiają na OnlyFansie, ma miejsce w mediach społecznościowych. Następnie te same media stają się przestrzenią reklamy porno (czy to w przypadku ludzkich kont, czy to w przypadku słynnych sexbotów atakujących od lat użytkowników Tumblra).
Gdy pornografia pojawia się w cyfrowych przestrzeniach, które wyjściowo nie są sprofilowane pod takie treści, wpełza ona w codziennie doświadczenie jeszcze głębiej. Jest normalizowana przez to, że użytkownicy konsumują ją w ramach codziennych komunikacyjnych praktyk, podczas zwykłego scrollowania, oglądając porno gdzieś między relacją z wakacji koleżanki, zdjęciami kotów i newsami. Mimo rozmaitych zabezpieczeń „cenzur” i wielopoziomowych ograniczeń, które stosują portale, łatwiej trafić na treści pornograficzne w mediach społecznościowych przypadkiem. Szczególnie na platformach takich jak TikTok, na których to, co widzimy, determinuje nieprzejrzysty algorytm, ale co chyba nawet istotniejsze – użytkownik, przewijając kolejne ekrany, zupełnie nie wie, co zobaczy za chwilę. Z poziomu niechcianego dostępu różnica jest ogromna. Gazety, filmy, kina z pornografią, nawet osobne strony oraz aplikacje stanowią zamkniętą, ograniczoną całość, osobną czy to fizyczną, czy to wirtualną przestrzeń, do której można wejść, a potem świadomie ją opuścić. W przypadku zalgorytmizowanych mediów społecznościowych porno staje się w upiorny, bo w zasadzie trudny do kontrolowania, sposób usieciowione.
Współczesny przemysł pornograficzny splata się z social mediami w jeszcze inny sposób. Media społecznościowe i porno to niezwykle uzależniająca mieszanka sama w sobie, ale przemysł idzie jeszcze dalej. Interfejsy mediów społecznościowych są implementowane do tworzenia aplikacji do dystrybucji stricte pornograficznych treści – na przykład aplikacje wyglądające i działające tak, jak TikTok, na których jest tylko porno. Przemysł seksualny podbija narkotyczny potencjał treści pornograficznych poprzez przechwycenie uzależniającej ramy technologicznej mediów do dystrybucji swoich wytworów. Porno dostosowuje się do współczesnych oczekiwań konsumentów – musi więc być społecznościowe i mobilne.
Walka tych dwóch sił – platform i pornografii – to przede wszystkim wspólna walka o uwagę użytkowników. Reklama pornografii w social mediach polega zazwyczaj na przekierowaniu uwagi na zewnętrzne strony. Są to strony zawierające „darmowe” materiały lub zapowiedzi prowadzące jeszcze dalej, aż w końcu dociera się do witryn, w których dokonywana jest transakcja. W sytuacji, w której pornografia stanowi tak ogromny rynek, platformy społecznościowe mogą pozycjonować się albo jako konkurencja, za czym idzie realne banowanie pornografii na poważnie (współcześnie chyba najbliżej tego modelu jest Facebook), albo jako agregat treści i „pośrednik” żerujący niejako na ruchu, który, tak czy inaczej, wywołuje w sieci pornografia (blisko tego modelu znajduje się dawny Twitter – X). Wybór nie jest jednak oczywisty. Z jednej strony na liberalnym podejściu do treści z nagością można skorzystać, szczególnie gdy konkurencja je banuje. Świadczy o tym wysyp internetowych poradników, z których dowiedzieć się można, gdzie najbezpieczniej publikować materiały NSFW (Not Safe For Work). Z drugiej strony obecność pornografii to kwestia odpowiedzialności, szczególnie gdy pojawiają się oskarżenia o przyzwalanie na treści nielegalne – na przykład pedofilskie.
Najczęściej omawianym, ze względu na kolejne zwroty polityki firmy, przypadkiem jest historia Tumblra – platformy wspominanej często niemal jako synonim oddolnego, amatorskiego, a także queerowego milenialskiego porno. W 2018 roku na portalu znanym wcześniej z liberalnego modelu do publikowania nagości został wprowadzony surowy ban. Wśród przyczyn wymienia się oskarżenia o brak kontroli nad treściami pedofilskimi oraz perspektywę zniknięcia aplikacji z AppStore. Decyzja ta, równoległa z usunięciem ogromnej część treści, równała się z odpływem użytkowników, a co za tym idzie – spadkiem wartości firmy [1]. Powrót do treści pornograficznych, tym razem z rozbudowanym filtrem i możliwością przeglądania Tumblra w trybie „bezpiecznym”, miał miejsce w lutym 2022 roku.
Co więcej, i co bezpośrednio wiąże się z logiką platform mikrobloggerskich, takich jak X (dawny Twitter) czy Tumblr, gdy pornografia pojawia się w social mediach, natychmiast rusza w dalszy obieg. Wizualne materiały promocyjne, które cyrkulują w mediach społecznościowych to tak zwane „mikroporno [2]” – gify, krótkie filmiki, kadry, a więc treści skrojone idealnie pod szybszy sieciowy obieg. To przede wszystkim właśnie w taki sposób najbardziej hardcorowe, mainstreamowe porno wplata się wizualnie w codzienne doświadczenie użytkowników platform. I to w tym miejscu przecina się wspólna odpowiedzialność przemysłu i social mediów. Bo czy możliwe jest odtworzenie posunięcia Pornhuba, który w głośnej sprawie usunął 10 milionów filmów zawierających między innymi sceny pedofilskie i nagrania gwałtów, kiedy mowa o usunięciu mikropornograficznych udostępnień, teaserów, gifów i zescreenowanych kadrów, które poszły dalej w cyfrowy świat?
Jak więc platformy mediów społecznościowych faktycznie podchodzą do pornograficznych treści, co dzieje się na poziomie deklaratywnym, a co na poziomie rzeczywistym? Interesująca w tym kontekście jest lektura regulaminów, szczególnie zakładek dotyczących „zasad społeczności”, których retorycznie nacechowana nazwa sama w sobie sugeruje, że owe zasady są wypracowywane wspólnie lub dla wspólnego interesu użytkowników. Okazuje się, że sami właściciele platform (nawet ci liberalni) zauważają i podkreślają problem pornografii. W zasadzie we wszystkich regulaminach pornografia to jeden z aspektów (oprócz przemocy, mowy nienawiści, rasizmu itd.), które są w jakiś sposób regulowane, a na pewno dokładnie omawiane w politykach i wytycznych dla społeczności.
Przykładowo standardy społeczności Facebooka i Instagrama są bardzo rozbudowane, szczegółowe i zniuansowane. Zakazane jest w nich, co dość jasne, publikowanie treści niedozwolonych prawem – pedofilskich czy nagrań gwałtu. Zakazane jest prowadzenie na handlu usługami seksualnymi, nagabywanie i zamieszczanie ofert. Niedozwolona jest:
„wszelka komercyjna działalność seksualna z udziałem osób niepełnoletnich lub wszelka komercyjna działalność seksualna z udziałem osób dorosłych z użyciem siły, oszustwa lub przymusu”, „treści, w których osoba trzecia rekrutuje do komercyjnej aktywności seksualnej, ułatwia ją lub czerpie z niej korzyści (finansowe lub inne)”, „treści oferujące stawki usług komercyjnych dla dorosłych lub pytające o nie, np. usług agencji towarzyskich i płatnych usług dominacji seksualnej”.
Na platformach marki Meta zasady wydają się naprawdę zniuansowane, w teorii trudno mówić w tym przypadku o jakiejkolwiek cenzurze. Często podkreślane są intencje towarzyszące publikacji erotycznych treści: edukacja, sztuka, a także humor i satyra to przestrzenie, w których seksualne treści są dozwolone. Do tego na wskazanych platformach funkcjonują rozmaite sposoby limitowania dostępu – albo przez etykietę informującą o „kontrowersyjnej zawartości”, albo poprzez filtr, który zabezpiecza nieletnich użytkowników. Argumentacja za wyznaczaniem owych granic jest następująca: po pierwsze (i to powtarzają w zasadzie wszyscy wielcy gracze) chodzi tu o ochronę małoletnich, po drugie – Facebook nie chce brać na siebie odpowiedzialności za „rozpowszechnianie treści bez zgody przedstawionych w nich osób”. Nie warto się łudzić, że Dolina Krzemowa blokuje porno ze względu na przekonanie o wyzysku, który ma miejsce w ramach przemysłu seksualnego.
Podczas przygotowywania tego tekstu zastanawiałam się, czy filtry i kolejne stopnie blokad treści NSFW wbudowane w platformy faktycznie działają. I chociaż Facebook czy Instagram, a w mniejszym stopniu także TikTok oraz Tumblr, całkiem skutecznie banują lub limitują treści zgodnie z zastosowanymi przez użytkownika ustawieniami, przyznam, że X był pod tym względem wstrząsający. Platforma deklaruje banowanie treści zawierających przemoc, w tym przemoc seksualną, a także cudzej nagości udostępnianej bez zgody. Jednak nawet po zaznaczeniu w ustawieniach „bezpiecznych” opcji, już przy pierwszych próbach wyszukiwania porno na dawnym Twitterze trafiłam na najbardziej obrzydliwe i niepokojące (zoofilskie i pedofilskie) materiały, jakie widziałam kiedykolwiek i których spodziewałabym się raczej w głębokim darknecie niż na portalu, na którym konto ma papież i prezydent. W pole wyszukiwarki wprowadziłam po prostu hasło „porn”, które równie dobrze mogłaby wpisać osoba szukająca dyskusji o pornografii, a nie samych treści, nie mówiąc o treściach tak obrzydliwych. Dziesięć godzin później materiał pedofilski chyba został już usunięty (powiadomienia w odpowiedzi na zgłoszenia są dość nieczytelne), ale wszystkie pozostałe nadal znajdują się na portalu. Jak się okazało, wyszukiwanie haseł niezwiązanych z seksem, takich jak „school” czy „students”, też szybko (w obu przypadkach był to już drugi wpis na liście „najlepszych” treści) odsyłało do filmów i linków do stron z pornografią. W połączeniu z dość dziurawymi mechanizmami, które platforma wprowadza, aby ograniczać dostęp do treści ze względu na wiek użytkowników, jest to tym bardziej niepokojące. To właśnie portal Elona Muska jest oceniany jako najbardziej problematyczny w kontekście dostępu pornografii dla nieletnich odbiorców.
Problem pornografii w mediach społecznościowych to nie tylko dyskusje o „wolnych sutkach” czy pornografizacji przedstawień influencerów. Niekiedy łatwo jest przeoczyć strategie internetowych molochów i poświęcić całą swoją krytykę poszczególnym zdjęciom i kontom, które przyczyniają się do uprzedmiatawiania kobiet. Tymczasem to śledzenie przepływu uwagi i kapitału oraz określanie beneficjentów szerokiej dostępności materiałów „dla dorosłych” na X czy Instagramie pokazuje nam, jak po raz kolejny za naszymi plecami sprzedawany jest interes społeczny.
Bibliografia:
[1] Tiidenberg, K. (2019). Playground in memoriam: Missing the pleasures of NSFW tumblr. Porn Studies, 6(3), 363–371. https://doi.org/10.1080/23268743.2019.1667048.
[2] Brennan, J. (2018). Microporn in the digital media age: Fantasy out of context. Porn Studies, 5(2), 152–155. https://doi.org/10.1080/23268743.2017.1306453